niedziela, 16 lipca 2017

Bułgaria - jestem tu tylko na chwilę.

    Nieraz opowiadając o moich rozlicznych przygodach w podróży i nieustającym jej głodzie, słyszę od członków mojej rodziny sławetne "Po kim Ty to masz". Zaraz potem przychodzą domniemania i żarty, że zapewne podmienili mnie w szpitalu albo nie wiadomo co jeszcze, ale w każdym razie, że do domatorskiego profilu mojej rodzinki nie pasuję zupełnie. Ale innym razem, dzieląc się z bliskimi planami kolejnych wyjazdów, słyszę, że Bułgarię to Dziadek zwiedził z kolegami z pracy lata temu, gdy był to jeden z niewielu krajów, do jakich można było naszym rodakom jeździć; Tata budował metro w Budapeszcie (nie to najstarsze oczywiście, ale którąś tam kolejną z jego linii), albo jakiś hotel w Chorwacji. Babcia z Dziadkiem na motorku zjechali całą Polskę, a Mama z Tatą pakowali mnie w samochód lub pociąg na krótsze i dłuższe wyjazdy nim skończyłam zacne 2 lata... Przez nasz dom przechodziły tłumy gości z różnych regionów Polski i Europy, Rosjanie, Białorusini, Cyganie, Tatarzy. Po kim zatem we mnie ten głód świata? Myślę sobie, że jednak mam znacznie więcej po moich Rodzicach i Dziadkach niż im się wszystkim wydaje. Jak normalny może być człowiek, któremu Babcia do snu śpiewała cygańskie przyśpiewki. No jak.



       No właśnie. Utwór powyżej nieraz towarzyszył mi gdy zasypiałam.Ostatnio usłyszałam go w radiu, gdy jechałam aby rozpocząć kolejną podróż. I tak jakoś naszły mnie wspomnienia. Niektóre właściwie nawet nie są tyle moimi wspomnieniami, co bardziej legendami rodzinnymi, których nie jestem w stanie pamiętać, gdyż rozgrywały się w czasach, do których moja pamięć nie sięga. W każdym razie tradycyjnie już, poddałam się swoistej nostalgii.

      W dzieciństwie cygańskie przyśpiewki, w tak zwanej dorosłości cygański tryb życia. Ktoś mi to zaprogramował. Wrzucił do podświadomości, że tak jest fajnie i już? Bo jest, chociaż ja tradycyjnie nie bardzo umiem połączyć podróżowanie z blogowaniem. W tym roku w ogóle jakoś mi ciężko. Początek roku przyniósł mi trudne tygodnie zdrowotne, a potem gdy już wsiadłam do autokaru, to jakoś tak wydaje mi się, że zasnęłam w marcu, a mamy już połowę lipca. Dodatkowo zepsuł mi się mój mały komputer, który jakkolwiek ułatwiał przelewanie myśli na posty blogowe. A dodawanie ich przez telefon, przy działającym jak na korbkę internecie hotelowym, graniczy z cudem. Gdy już mam chwilę wolnego, to albo staram się na maksa być w danym miejscu i czasie - z rodziną, przyjaciółmi, czy też sama ze sobą korzystając z odpoczynku, albo też leczę kontuzje, których jakże łatwo nabawić się przy mojej niebezpiecznej pracy...Tak też czas mija. Tysiące kilometrów za mną. Nowe miejsca. Świeże spojrzenie na te już znane. Nowi ludzie, a także rozwijanie znajomości z tymi już znanymi. Potrzeba uporządkowania tego wszystkiego i przepracowania pomysłów na blogu jest nieunikniona. Tak, wiem-usprawiedliwiam się. Nie pierwszy raz i obawiam się również, że nie ostatni. Ale jest Was na blogu coraz więcej (dziękuję!) i solennie obiecuję poprawę.

   Ostatni wyjazd był dla mnie wyjątkowy, bo był pierwszym długim wyjazdem, na który zabrałam Rodzinkę, a dokładnie moją Rodzicielkę i Ciocię. Troszkę się tego wyjazdu obawiałam, bo zawsze myślałam, że pierwszą wycieczką, którą zaproponuję komukolwiek z Rodziny będą moje kochane Włochy. A tymczasem los chciał tak, że po raz kolejny w tym roku eksplorowałam Półwysep Bałkański. Po Serbii, Macedonii, Grecji, teraz przyszedł czas na pit stop w Rumunii i pobyt w Bułgarii. Z drugiej strony bardzo się na ten wyjazd cieszyłam, bo jeszcze dokładnie rok temu, choć pracowałam, to głową i sercem byłam przy Mamie mierzącej się w szpitalu z operacją, a później z rekonwalescencją. A teraz spędzałyśmy razem czas w ciepłym klimacie, nad pięknym morzem, jakby tamte wydarzenia nigdy nie miały miejsca. Przewrotne bywa życie.

     Bułgaria kojarzyła mi się zawsze z leniwym wypoczynkiem w luksusowym kurorcie, kiedy to pracowałam w Słonecznym Brzegu jako ratownik i wychowawca na obozach młodzieżowych. I tym razem, w Bałcziku, gdzie rezydowaliśmy, był czas na plażowanie, siedzenie nad basenem i mój ulubiony sport, czyli pływanie. Ale przy tym wszystkim odkrywaliśmy też uroki okolicy.




     Najpierw podczas wieczoru bułgarskiego. Genialna zabawa przy poznawaniu lokalnego folkloru. Jako że nie sposób poznawać danej kultury w odosobnieniu od jej kuchni, to rakija i kadarka lały się strumieniami, na stole leżał burek (nie pies, tylko ciastko!) i sałatka szopska. Kapela przygrywała bułgarską muzykę, a tancerze zabawiali nas ludowymi potupajkami. Oczywiście, zgadnijcie, kto był jedną z pierwszych osób wyciągniętych na parkiet do nauki bułgarskiego tańca. Któż inny jak Pani Pilot :) Trzeba przyznać, że zabawa była przy tym przednia.





     W samym Bałcziku mieliśmy na wyciągnięcie ręki jedną z ważniejszych atrakcji Bułgarii. Ogrody Królowej Rumunii. Urokliwe miejsce. Zrobiło na mnie takie wrażenie, że poświęcę mu osobny post. Zdecydowanie :)





     Z racji takiej, że Bułgaria to kurorty, to odwiedziliśmy również Złote Piaski, aby oddać się czystemu wypoczynkowemu hedonizmowi.




     Szczęśliwie w programie mieliśmy zwiedzanie mojego ulubionego miejsca tego kraju, czyli Neseberu. To jest jak inny świat. Podróż w przeszłość i inny wymiar, a wszystko na 850 m długości i 350 m szerokości niewielkiego cyplu odchodzącego od współczesnego miasta w głąb Zatoki Neseberskiej.





     Na koniec bulgarskiej podróży odwiedziliśmy również Warnę. Jedno z większych miast kraju, ale posiadające swój niezaprzeczalny klimat. Choć jest to swoista metropolia, nie sposób jej nie polubić.



     Ktoś ostatnio stwierdził, że wszędzie jestem tylko na chwilę. W Gorzowie, gdy odwiedzam Rodzinkę. W różnych innych miejscach, gdy odwiedzam Znajomych i Przyjaciół. Wpadam jak po ogień, by zaraz potem lecieć dalej. A i tak w każdej podróży w jakiej jestem zawsze najwazniejsi są dla mnie ludzie. Rodzina, która czeka. Przyjaciele, którzy szczęśliwie jeszcze o mnie pamiętają. Znajomi bliżsi i dalsi. Również ci, którzy czekają w tych czy innych zakątkach kraju, czy też naszego kontynentu. Ci, których poznałam na długo przed rozpoczęciem pracy w turystyce, a także ci, których nabyłam już podczas lat pilotowania. W Bułgarii też byłam tylko na chwilę. Nie wiem, kiedy znowu tam powrócę. A już i tak zdążyłam zostawić tam kawałek siebie. W kawiarni, gdzie chodziłyśmy na piwo, w hotelu z przemiłą obsługą, w zwiedzanych cerkwiach czy deptakach, po których spacerowałam. W ludziach, których zdążyłam tam polubić i w psiaku, dla którego absolutnie straciłam głowę.






     Gdybym tak nie przeżywała moich podróży, pewnie byłoby mi łatwiej. Ale nie byłabym wtedy sobą ;-) Zatem - pozostanie tak, jak jest :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz