czwartek, 29 stycznia 2015

Amsterdam

     Czas pędzi jak szalony. Ani się obejrzałam, a już prawie zakończył się pierwszy miesiąc 2015 roku. Miesiąc pod znakiem sesji egzaminacyjnej, znanej bardziej jako pogrom studentów (ale spokojnie, jakoś daję radę) i pod znakiem walki z chorobą i wynikającymi z niej słabościami. Chyba jest coraz lepiej, chociaż nieustannie powiększająca się garść leków, które muszę brać każdego dnia ciągle przypomina mi, że chociaż lepiej, to jeszcze nie do końca jest dobrze. Ale nie łamię się. Wierzę, że z tym wygram :)

     Chciałabym wrócić wspomnieniami do Sylwestra. Spędziłam go w typowy dla mnie sposób, czyli w pracy. Chociaż nie odczuwałam z tego powodu żadnej przykrości. W końcu "If you like your work, every day is a holiday". Poza tym nie każda praca wiąże się z nieustannym podróżowaniem do ukochanych zakątków Europy i Polski, a moja owszem :)

     Amsterdam. Miasto kontrastów, miasto tęczy, diamentów, marihuany. Idealny wybór na imprezę sylwestrową. Jeszcze wielu zakątków holenderskiej stolicy nie dane było mi poznać. Ale jeśli chodzi o ścisłe centrum i najważniejsze atrakcje turystyczne, to mogłabym tam chodzić z zamkniętymi oczami. Amsterdam da się lubić. Nie tylko za wszędobylską różnorodność. Jakkolwiek fajnie jest wybrać się do miasta, gdzie w ciągu kilku godzin udało mi się porozmawiać po francusku, po włosku i po angielsku. Tym jednak, co bardzo zachwyca w Amsterdamie jest jego ciekawa architektura. Nieduże domki, kamienice, niektóre z nich bardzo wąskie. Wszystko poprzecinane kanałami - nie bez kozery na Amsterdam mówi się, że jest "Wenecją Północy". A ze względu na te kanały i podmokły teren (o Holandii mówi się, że jest krajem wydartym morzu, spora część jej terenu znajduje się poniżej poziomu morza) niektóre kamienice tańczą - odchylają się od pionu o ładnych kilkadziesiąt centymetrów.




     Ilekroć jestem w Holandii, współczuję serdecznie kierowcom autobusów, tramwajów, a nawet samochodów. A dlaczego? Otóż Holandia to kraj przyjazny rowerzystom - kilkanaście tysięcy kilometrów ścieżek rowerowych, a właścicielom tym przyjaznych dla środowiska blaszanych rumaków wolno dosłownie wszystko... I w tym właśnie problem - statystycznie rocznie najwięcej ludzi w Holandii ginie w wyniku kolizji samochodu z rowerem - rowerzysta w takim przypadku ma małe szanse. Ale kierowcom pojazdów mechanicznych naprawdę ciężko manewrować pomiędzy wszędobylskimi rowerami i ich nierozważnymi kierowcami. Co za tym idzie - niejednokrotnie dochodzi do sytuacji niebezpiecznych.
     Ponadto - rowery są urocze i na stałe wpisują się w klimat zarówno całego kraju jak i jego stolicy - ale też wpływają na jej zanieczyszczenie. Wyobraźcie sobie, że jeśli w Amsterdamie znudzi się Wam rower, możecie go w każdej chwili porzucić. Po pewnym czasie wyląduje on w jednym z kanałów (ciekawy sposób pozbywania się "odpadów"...), a kanały są raz do roku czyszczone.
     Ale to jeszcze nie wszystko - istnieje również bardzo duże prawdopodobieństwo, że rower nie zdąży Wam się znudzić, gdyż... zmieni właściciela, gdy go gdzieś nieumyślnie pozostawicie, np. przed wejściem do sklepu lub muzeum. Miejska legenda głosi, że jeden rower jest w Amsterdamie kradziony statystycznie dwa razy!






     Kolejna rzecz w Amsterdamie godna zainteresowania to beginaż. Sama osobiście zainteresowałam się tym świeckim zakonem kilka lat temu po przeczytaniu książki "Kobieta w lustrze" Erica Emmanuela Schmitta. Książa opowiada (w literacki sposób oczywiście) o historii i założycielkach tego zgromadzenia w Brugii. W Amsterdamie beginki również mieszkały. To dzisiaj można zobaczyć ich klasztor, kaplicę, a także pomnik beginki. Niestety - jest to już jedynie zabytek, echo nie tak dawnej przeszłości. Zakon bowiem umarł śmiercią naturalną - ostatnia beginka zmarła kilka lat temu, nikt dzisiaj nie kontynuuje już tej tradycji.


     Dlaczego nie wspomniałam jeszcze ani razu o Dzielnicy Czerwonych Latarni, która stanowi sam w sobie symbol miasta? Jest to ciekawostka, na pewno. Wąskie uliczki, legalna prostytucja, u stóp najstarszego w mieście kościoła stojący dumnie pomnik prostytutki, panie zachęcające z okienek do skorzystania ze swoich usług, dosłownie od wyboru do koloru, każdy znajdzie coś dla siebie... Ale uwaga - o ile nie jesteś zawodowym fotografem i nie masz specjalnego pozwolenia, wolno Ci Dzielnicą spacerować i oglądać ile wlezie, ale robić zdjęć - nie bardzo. Przyłapany na gorącym uczynku możesz stracić aparat. Ja nie chciałam ryzykować nigdy :)

     Będąc w Amsterdamie musisz zjeść matijasa -świeżego śledzia, podawanego w zalewie, z cebulką, w bułce, w formie hot - doga. Nic innego jak holenderski fast food. Śmiałkowie jedzą śledzie nawet na surowo.



     Co niektórzy jeżdżą do Amsterdamu jeszcze w innym celu. W maju, oprowadzając turystów po przepięknym, największym na świecie ogrodzie tulipanów Keukenhof, usłyszałam od jednej dziewczyny: "Proszę Pani, ja mam w dupie te kwiaty. Proszę mi pokazać, gdzie jest najbliższy Coffeeshop!". Jedyny w swoim rodzaju bar, gdzie można zapalić legalnie marihuanę lub zjeść ciasteczko z haszyszem. W Amsterdamie są one na każdym kroku, chociaż nie wszędzie obcokrajowiec może skosztować lokalnych zwyczajów - ochroniarze sprawdzają, czy mamy holenderskie obywatelstwo.

   

W Holandii warto ubierać się na pomarańczowo. Jest to bowiem narodowy kolor tego kraju. A wszystko za sprawą panującej już od wielu lat królewskiej dynastii Orange. Tęcza taka jak na moim parasolu też jest wszechobecna w Amsterdamie. W końcu to miasto tolerancji, wielkiej rokrocznej parady gejów, mnóstwa gejowskich klubów, a w kraju osoby jednej płci mogą legalnie zawierać małżeństwa. Chociaż, nie ukrywam posiadanie takiej tęczy może być ryzykowne. W Sylwestra, gdy postanowiłam oprowadzić turystów przez dzielnicę homoseksualistów z rozłożonym parasolem, wszyscy do nas machali i się uśmiechali. Ewidentnie zostaliśmy wzięci za "grupę pod specjalnym wezwaniem" ;)

Do Amsterdamu jeszcze nie raz w tym roku wrócę, dlatego też pewnie na blogu jeszcze nie raz pojawi się wpis o tym mieście. Na zakończenie, jako że uwielbiam miasta nad wodą, kilka zdjęć malowniczych kanałów. 




Tak swoją drogą - polecam zwiedzanie miasta z pokładu statku :)

Do następnego ;)

środa, 7 stycznia 2015

Inspirująco w Tatrach

    "Jeśli chcesz zbudować statek, nie gromadź ludzi, by zbierali drewno i rozdzielali obowiązki, ale wzbudź w nich tęsknotę za rozległym i niekończącym się morzem."

   W ostatnich miesiącach tyle czasu spędzam na dworcach, że moja kochana Rodzicielka zastanawia się, czy wciąż pamiętam, że jestem licencjonowanym pilotem wycieczek a nie kloszardem :) Ale mam nadzieję, że nie jest ze mną aż tak źle. I poniekąd magiczne są dla mnie te chwile oczekiwania w tłumie podróżnych. Spotkania, powitania, rozstania. To zawsze wzruszające.
     Upodobałam sobie zwłaszcza dworzec PKP we Wrocławiu. Kameralne kawiarenki, w tle muzyka klasyczna, przemiły barista, dostęp do prądu i Internetu. Co za tym idzie, czekając na autobus, który zawiezie mnie do domu (dziękuję losowi za Polskiego Busa!) mogę być w kontakcie ze znajomymi. Czasem z przypadkowych rozmów przychodzi wiele inspiracji. Życiowych, zawodowych i wszelakich innych. Tu jakaś propozycja współpracy, tu wspólnej podróży. Nawet nie zauważam upływu kolejnych godzin.
     Wracam z górskiej Polany Głodówka. Kurs coachingowy Lider +. Dużo wiedzy, trochę praktyki, mnóstwo refleksji o ZHP i o byciu liderem, pyszne jedzenie, prawdziwa zima, Tatry za oknem, kulig i co najważniejsze - niesamowici ludzie. Warto było tam być. Bo w kursie nie chodzi przecież o kolejny certyfikat, ale o doświadczenie i o to, czego można się dzięki niemu nauczyć. Tak życiowo. Tym razem dane mi było zrozumieć, że wysoka funkcja w ZHP nie odbiera ludziom możliwości realizacji na innych polach ani dystansu do siebie. Zobaczyłam, że wieloletni instruktorzy, będący prawnikami, architektami, biznesmenami, pracują jednocześnie dla Głównej Kwatery. Ponadto są arcyciekawymi osobami o wyjątkowym poczuciu humoru. Nawet w przerwach między zajęciami siedzieliśmy razem żartując i rozmawiając na poważniejsze tematy. Ale generalnie, już dawno się tak nie uśmiałam. I po raz kolejny w życiu poczułam się szczęśliwa, że jestem harcerką. Mega.
     Ostatni wieczór kursu to kolejne magiczne chwile, tym razem spędzone na koncercie. Idol z dawnych lat, którego piosenki niejednokrotnie śpiewało się na ognisku. A tym razem był na wyciągnięcie ręki.
      I tym razem nie było mi przykro, że muszę już wracać do domu. Bo wiem już, że koniec jednej przygody to tak naprawdę początek kolejnej :)

A w Tatrach takaaa zima :)




sobota, 3 stycznia 2015

Postanowienia

O tym dlaczego Amsterdam jest miejscem idealnym na noworoczną imprezę napiszę nieco później, gdy już pozbieram myśli i poogarniam zdjęcia z sylwestrowego wypadu.
Nowy Rok to czas postanowień. Najlepiej o nich myśleć  w domu nad kubkiem parującej herbatki, przy spokojnej muzyczce, generalnie w klimacie, który sprzyja refleksji.
Ale można też refleksje snuć w podróży...
Zaczęło się u mnie bardzo spontanicznie. Wracałam z Amsterdamu, mając w perspektywie kilka leniwych dni spędzonych w Poznaniu i dla zabicia czasu weszłam na Facebooka. A tam informacja o tym, że zakwalifikowałam się na kurs, który zaczyna się już dzisiaj w Zakopanem. Szał, przebieg myśli niespokojnych przez głowę czy zdążę i czy aby na pewno dam radę.
Ale postanowiłam przecież nie tracić w życiu żadnej okazji. Zatem wpadłam do Gorzowa jak po ogień aby spakować kilka górskich rzeczy do plecaka i zaraz potem nakarmiona maminym bigosem oraz podniesiona na duchu po spotkaniu z przyjaciółkami ruszyłam w kolejną nocną wędrówkę, tym razem do jednego z moich ukochanych miejsc na Ziemi. "Jeszcze chwila, jeszcze dwie i znów stanę u stóp raju..." :-)
A postanowienia noworoczne? W tym roku chcę nauczyć się hiszpańskiego, przejść Camino de Santiago, a potem wyjechać na studia do Hiszpanii. Poza tym rozwijać się dalej w mojej pracy i realizować to, co już zaczęłam, czyli kanon krajoznawczy Polski i Koronę Polskich Gór.
Jak starczy mi zdrowia na to wszystko to będę najszczęśliwszą osobą na Ziemi :)