piątek, 27 listopada 2015

Rossa

     Kolejnym miejscem, którego wyjątkowość chciałabym Wam dzisiaj przybliżyć, jest Cmentarz na wileńskiej Rossie. Jestem tam przynajmniej raz do roku(np. z okazji corocznej wyprawy do Wilna na Kaziuki), a i tak niezmiennie mnie zachwyca i zasmuca jednocześnie. Zachwyca ze względu na wszechobecną tam polskość, dzięki nagrobkom wspaniałych Polaków, wielkich patriotów, pochowanego tam serca Marszałka Piłsudskiego, biało - czerwone flagi i znicze. A zasmuca, ponieważ ta piękna, zabytkowa nekropolia, która jest unikatowym dziełem sztuki, a także lekcją historii i kultury, z roku na rok niszczeje i przedstawia się w coraz bardziej opłakanym stanie...



     Cmentarz założono wiele lat temu, w 1769 roku w ramach realizacji pomysłu wyprowadzania miejsc pochówków poza ścisłe tereny miasta. Stopniowo rozrastał się i nabierał coraz większego znaczenia, stając się swoistym pomnikiem sztuki, zwłaszcza od czasu, kiedy opiekę nad nim na początku XIX wieku objęli bracia misjonarze, którzy nie tylko doglądali spraw porządkowych na terenie cmentarza, ale również otoczyli go murem. Jakkolwiek cmentarz i tak popadł w zapomnienie, władze miasta zaczęły go odrestaurowywać w latach 30 XX wieku. Niestety, ich plany zostały pokrzyżowane przez wybuch II wojny światowej, a także późniejsze działania władz radzieckich - jako miejsce spoczynku wielkich sław zarówno narodu polskiego jak i litewskiego, zabytek, stanowił element zbędny dla komunistów rządzących na Litwie. Wówczas to cmentarz celowo niszczono - wycinano drzewa tak, żeby spadały na wiekowe nagrobki, ograniczono powierzchnię cmentarza, niektórych pomników nie udało się uratować...
     Dlatego też cmentarz na wileńskiej Rossie jest miejscem, które jak żadne inne z opisywanych przeze mnie nekropolii przypomina mi o nieuchronnie upływającym czasie. Każdy rok, środowisko, budowane drogi, turyści i wandale, sprawia, że miejsce to coraz bardziej marnieje. Czasem wydawać by się mogło, że jeszcze kilka lat i ten bezcenny pomnik naszej kultury zupełnie ulegnie zapomnieniu i zmarnieje na naszych oczach.



     Kluczowym miejscem cmentarza jest położony u podnóża Rossy cmentarz wojskowy. Zaś jego najważniejszym obiektem jest nagrobek, na którym widnieje napis "Matka i Serce Syna" - gdzie spoczywa serce Marszałka Józefa Piłsudskiego i jego Matki, których uroczysty pochówek odbył się w 1936 roku. Ciało Marii z Billewiczów, zmarłej w 1884 roku, zostało sprowadzone do mauzoleum aby spocząć wraz z sercem syna z Litwy Kowieńskiej. Do dnia dzisiejszego jest to jedno z ważniejszych miejsc pamięci polskiej poza granicami naszego kraju. To miejsce również jest żywym świadectwem historii Wilna, w którym przez tyle lat mieszkali obok siebie przedstawiciele kultury polskiej, litewskiej, żydowskiej i wielu innych.



     Cmentarz wojskowy stanowi jednak zaledwie bramę, dostojne wejście do nekropolii zajmującej prawie 11 hektarów. Oprócz nazwiska "Piłsudski" Polacy na Rossie odnajdą mnóstwo śladów życia i działalności swoich wielkich rodaków, takich jak chociażby Euzebiusz Słowacki (ojciec naszego wieszcza), Joachim Lelewel, Onufry Pietraszkiewicz, Antoni Wiwulski, inne znamienite rody Polski i Litwy, a wśród nich - zmarłe w okresie niemowlęcym rodzeństwo Teonię i Piotra Piłsudskich, a także Maria Piłsudska, czyli pierwsza żona marszałka. Również Litwini na każdym kroku spotkają najważniejszych przedstawicieli swojego narodu.
     Dlatego też, tym większą nostalgią napełnia widok marniejącego z każdym rokiem cmentarza, Cmentarza, który jest wszystkich  - nas, Polaków, naszych sąsiadów, Litwinów, a przez to poniekąd jest niczyj. Jakkolwiek optymizmem napawają różnego rodzaju akcje mające na celu ocalenie Rossy i uratowanie jej od zapomnienia. Miejsce - wszystkim zainteresowanym gorąco polecam.



   

czwartek, 26 listopada 2015

Miejsce pamięci Tatr i Podhala, czyli cmentarz na Pęksowym Brzyzku

     Jestem niekwestionowaną mistrzynią w besztaniu siebie za różne sprawy. Że znowu za późno wstałam, znowu się z czymś nie wyrobiłam, znowu zjadłam kolację o 22, znowu nie zauważyłam upływu czasu... No właśnie. Listopad pomału się kończy, a ja rzucając się w wir urlopowania, rozpakowywania się po przeprowadzce - a potem krótkiego chorowania, nie zwróciłam nawet uwagi, że to już nadchodzi wielkimi krokami jeden z moich ulubionych momentów roku. Jarmarki bożonarodzeniowe zapasem, zapach choinki, grzanego wina i pierniczków tuż, tuż. I już nie mogę się doczekać :) Cóż poradzę na to, że jak dziecko - lubię Święta i ich atmosferę.
     A posty o kilku jeszcze zaplanowanych cmentarzach ciągle w mojej głowie. Ostatnie porządkowanie również plików na dysku zabrało mnie do jednego z moich ulubionych regionów Polski, jakim jest Podhale. I Tatry oczywiście. Tatry mają dla mnie smak szarlotki jedzonej z przyjaciółmi w każdym schronisku na szlaku. Smak kapuśniaku i pierogów z jagodami u zaprzyjaźnionej gaździny. Na sam dźwięk słowa Tatry czuję ciągle ból nierozgrzanych mięśni po przejściu trzydziestu kilometrów i ten strach przy pierwszym wchodzeniu na Zawrat niebieskim szlakiem. Tatry pachną sosnami wśród śniegu i wilgotną kurtką po kolejnym deszczu, który złapał nas na trasie. Tatry brzmią góralskimi przyśpiewkami śpiewanymi wieczorami zakrapianymi domowej roboty śliwowicą i śmiechem znajomych podczas wielkiej bitwy na śnieżki. W Tatrach unoszą się duchy mieszkających tam ludzi. Ludzi, którzy tworzyli ich legendę. Miejscem, gdzie można poznać przynajmniej kilka takich legend jest Stary Cmentarz na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem.



      Cmentarz ten, oprócz tego, że obok warszawskich Powązek i krakowskich Rakowic stał się jednym z ważniejszych miejsc pamięci kultury narodowej, jest przede wszystkim żywym świadectwem naszej fascynacji przyrodą i pięknem Tatr i całego Podtatrza.
      Samo założenie cmentarza zawdzięczamy rozwojowi popularności Zakopanego w świadomości Polaków, który to rozwój najsilniej przebiegał w XIX wieku. Wcześniej mieszkańcy niewielkiej - nic nie znaczącej wsi na Podhalu nawet nie mieli swojego cmentarza, zmarłych chowali w okolicznym większym mieście, które doczekało się własnej nekropolii.
     Pierwsza wzmianka o cmentarzu pochodzi z 1858 roku, natomiast parafia, przy której został on założony jest przynajmniej dziesięć lat starsza. Swoją nazwę obiekt zawdzięcza fundatorowi okolicznych ziem oraz urwiskowi, na którym się znajdował. Początkowo spoczywali tam jedynie okoliczni górale. Przełom w historii cmentarza, który sprawił, że stał się on miejscem ostatniego spoczynku również na mieszkańców Zakopanego i okolic przybyłych z innych części Polski, stanowiło pochowanie na Pęksowym Brzyzku, wielkiego propagatora tego regionu, Tytusa Chałubińskiego. Można zresztą śmiało powiedzieć, że to właśnie dzięki niemu znamy dziś Zakopane jako miejscowość uzdrowiskową i turystyczną - to on pierwszy odkrył to miejsce i zaczął pisać o jego atrakcyjności, dzięki czemu do miasta tłumnie zaczęli przybywać ludzie szukający aktywnego wypoczynku, a także dogodnych warunków do podreperowania zdrowia.



     Krewni i przyjaciele przybyszów z głębi Polski pochowanych na cmentarzu przywieźli ze sobą wielkomiejskie zwyczaje i obrządki cmentarne, nieznane wówczas jeszcze w góralskiej wiosce, czyli stawianie lampek, wieńców, kwiatów, zwłaszcza z okazji Dnia Wszystkich Świętych czy też Dnia Zadusznego oraz różnych rocznic, również patriotycznych. Nagrobki stawały się coraz bardziej ozdobne, co nadawało cmentarzykowi specyficznego klimatu.




     Dzisiaj Pęksowy Brzyzk jest stosunkowo niewielki, jakkolwiek w trakcie II wojny światowej pozbawiono go przynajmniej jednej czwartej powierzchni podczas budowy drogi na Gubałówkę.
     Już od lat trzydziestych XX wieku cmentarz znajdował się pod opieką Towarzystwa Tatrzańskiego, przez co aby pochować na nim kogokolwiek, należało najpierw uzyskać zgodę opiekuna cmentarza i działu ochrony zabytków. Dzięki temu miejsce to jest dziś jednym z ważniejszych obiektów zabytkowych Zakopanego, a przez to jedną z ważniejszych i bardziej charakterystycznych atrakcji miasta. Obok znamienitych rodów góralskich spoczywają tu wielcy pisarze (np. jeden z moich ulubieńców - Kornel Makuszyński), poeci (również jeden z moich ulubionych Kazimierz Przerwa - Tetmajer), znani przewodnicy i ratownicy tatrzańscy, alpiniści oraz osoby zasłużone dla Podhala. Cmentarz, odwiedzany o każdej porze roku, jest swoistą wyprawą w przeszłość regionu i świadczy o ważnych wydarzeniach jego historii.


wtorek, 24 listopada 2015

Cmentarz na Wyszehradzie

     Lubię odkrywać nieznane. Głód wiedzy i świata, a także wiedzy o świecie miałam w sobie zawsze. Wtedy gdy jako mała dziewczynka wertowałam babcine poradniki i wycinałam z nich wszelakie teksty i podróżach. Wtedy, gdy zawieszałam ścianę w swoim dziecięcym pokoju mapami świata i różnych krajów. Wtedy gdy na miarę możliwości korzystałam z różnych form wyjazdowych, jakie były organizowane przez moje szkoły i drużyny harcerskie. Wciąż marzę o nowych miejscach, regionach, krajach. Te marzenia dają mi kopa do codziennego działania i... nie pozwalają usiedzieć w miejscu.
     Ale jestem też cholernie sentymentalna. Szybko się przywiązuję. Nawiązuję relacje. I lubię powracać do miejsc, które już znam, a z którymi wiążą mnie różnego rodzaju wspomnienia. Ponadto, gdy przejdę już dane miasto szlakiem absolutnych "must see", lubię do niego powrócić, by zobaczyć również jego mniej turystyczne oblicze, by wejść do każdej mysiej dziury i... nasycona kolejnymi wrażeniami, powrócić tam po raz kolejny i po raz kolejny odkryć coś nowego.
     Tak też było w moim życiu z Pragą. To na pierwszej wycieczce do Pragi poznałam osobę, która zasiała we mnie ziarno inspiracji do zostania pilotem i przewodnikiem wycieczek. Wprost przepadam za powrotami do czeskiej stolicy. Lubię tamtejszy język, humor, filmy, literaturę, kuchnię, fascynuje mnie ta historia, urzekają zabytki. I ciągle są w Pradze miejsca, których nie dane mi jeszcze było odkryć mimo, że jestem tam kilka razy w roku. Może tu tkwi sedno powiedzenia, że apetyt w miarę jedzenia wzrasta. Im więcej się dowiaduję, tym więcej mam do zobaczenia.
      Jednak jako miłośniczka cmentarzy, na swojej prywatnej, nieturystycznej (lub darkturystycznej) liście praskiego top 10 umieściłam dwie nekropolie Miasta o Stu Wieżach. Pierwszą z nich, tą o której opowiem Wam dzisiaj, jest Cmentarz na Wyszehradzie. Natomiast drugą - praski kirkut.
     Wzgórze wyszehradzkie jest miejscem, gdzie według legendy zostało założone miasto Praga. Dlatego po dziś dzień znajdują się jedne z najstarszych zabytków czeskiej stolicy.



      Cmentarz jest jednym z nim. Pierwsza nekropolia na tym miejscu została założona jako przyparafialny cmentarz kościoła śś. Piotra i Pawła już w XVII wieku. Natomiast obiekt, po którym spacerujemy dzisiaj swojego kształtu i wyglądu nabrał w XIX wieku. Świadczy o tym chociażby architektura tuż obok cmentarza - ozdobiona galerią monumentalnych rzeźb przedstawiających postacie z czeskich legend i opowieści.
     W 1898 roku władze miasta podjęły decyzję, że cmentarz ten będzie zarezerwowany dla ważnych osobistości Pragi i Czech. Nie dziwne zatem, że pochowane są tu takie sławy jak Dvorak, Neruda, Capek czy Smetana.





      Każdy pomnik jest swoistym dziełem sztuki. Cmentarz na Wyszehradzie jest jednym z najważniejszych czeskich cmentarzy, chociaż znajduje się poza utartym turystycznym szlakiem. Nawet w szczycie sezonu to miejsce pełni swoją funkcję - nie jest specjalnie uczęszczany, każdy kto szuka chwili wyciszenia i refleksji, spokojnie może udać się tam o każdej porze roku.







      Ja osobiście byłam tym miejscem po prostu zauroczona. W świetle lipcowego poranka cmentarz wyglądał malowniczo. Chociaż upał wzrastał z każdą minutą, a program zwiedzania na tamten dzień był mocno napięty, ja po prostu chciałam tam być. Mogłabym spokojnie spędzić na Wyszehradzie cały Boży dzień, latając z aparatem po cmentarzu i zachwycać się każdym nagrobkiem po kolei.

     Polecam :)

Monte Cassino

     Też macie tak, że czujecie zapachy? Wiążą się one dla Was z pewnymi wspomnieniami? Że w jednej chwili, zupełnie przypadkowy zapach przywodzi Wam na myśl konkretne zdarzenie, miejsce, tudzież osobę z przeszłości? Ja jako osoba w ogóle wrażliwa na zapachy, smaki, dotyki, energię wszelaką - mam tak bardzo często.
     I tym też sposobem, zapach, który o poranku niepostrzeżenie wkradł się do mojego mieszkania, zabrał mnie gdzieś bardzo daleko od jakże znanych mi czterech ścian. Może sprawił to fakt, że powietrze bardziej pachniało wiosną niż jesienią w pełnym rozkwicie. A może myśl o urlopie, z którego powinnam właśnie korzystać. Może słownik, który leżał na moim łóżku (dział architektura - kurs przewodnika w pełni). W każdym razie ni stąd, ni z owąd znalazłam się - a jakże - w moich ukochanych Włoszech.
     Na jednym z najbardziej znanych mi polskich miejsc na włoskiej ziemi. Czyli na polskim Cmentarzu Wojennym na Monte Cassino. 
     Uczyłam się o Cassino na historii. Słuchałam podczas harcerskich gawęd przy ognisku. Szablony z wizerunkiem niedźwiedzia Wojtka po dziś dzień odnajduję w moich dokumentach, teczkach i zeszytach. Ale nie rozumiałam tego miejsca. Nie czułam go, dopóki nie było mi dane tam pojechać.
     Wzgórze Monte Cassino (nieco ponad 500 m.n.p.m), dostojnie spoglądające na przyjezdnych i miejscowych jest miejscem ważnym historycznie nie tylko ze względu na bitwę, która tam się rozegrała. Znajduje się tam również opactwo zakonu benedyktynów - jednak o tym miejscu może innym razem, w innym tekście :)



     Jeśli zaś chodzi o sam cmentarz, nie byłoby go, gdyby nie strategiczne położenie wzgórza. Na drodze z włoskiego Południa do Rzymu. Już od czasów starożytnych mawiano, że kto zajmie Monte Cassino, temu Półwysep Apeniński będzie leżał u stóp. Tak też stało się w trakcie II wojny światowej. Bitwa o Monte Cassino, rozgrywająca się w pierwszej połowie 1944 roku była jednym z ważniejszych wydarzeń tej wojny we Włoszech. Jakkolwiek jej skutki odbiły się echem nie tylko w Italii, ale również w całej Europie, zdobywanej stopniowo przez wojska alianckie.
     Swoją rolę w trakcie bitwy odegrali również polscy żołnierze pod wodzą generała Władysława Andersa. 
     Idea powstania cmentarza narodziła się w głowie generała już podczas trwania bitwy. Tylu żołnierzy traciło tam życie... Nie bez kozery siodło, w którym został usytuowany cmentarz, zostało nazwane "Doliną śmierci". 
     Tym sposobem rozpoczęła się trwająca od 1944 do 1945 roku budowa nekropolii, która zakończyła się uroczystym otwarciem 1 września 1945. Na cmentarzu pochowano ponad 1000 żołnierzy. Co roku 18 maja odbywają się patriotyczne uroczystości organizowane przez polskie środowiska, ku czci poległych. 



     Sam inicjator budowy cmentarza zmarł w 1970 roku w Londynie. Jednak w swojej ostatniej woli wyraził chęć spoczywania wśród swoich żołnierzy, na Monte Cassino. Życzenie generała zostało spełnione i dziś grób Władysława Andersa oraz jego żony stanowi centralny punkt cmentarza. Miejsce, gdzie obok wizerunku Orderu Virtuti Militari składane są kwiaty i biało - czerwone znicze. Miejsce, gdzie bije polskie serce cmentarza...



     Cała nekropolia robi zresztą ogromne wrażenie. Jest tam przestrzeń, ład, porządek, Pewna chronologia. Stała się jedną z ważniejszych miejsc pamięci polskiej poza granicami naszego kraju. 
     Spacerując, czy to reprezentacyjną aleją wiodącą od bramy głównej (i znajdującego się obok miniaturowego - dosłownie - muzeum wydarzeń bitwy o Monte Cassino), do grobu Generała i górującego nad nim wielkiego krzyża, czy to wąskimi dróżkami pomiędzy skromnymi, ale bardzo wymownymi grobami poległych, czuć moc tego miejsca i dziejących się tam wydarzeń. Tam człowiek po prostu czuje się dumny z tego, że jest Polakiem.




    Maków na Monte Cassino nigdy nie widziałam (chyba, że te przywiezione w wiązankach przez turystów i pielgrzymów). Ale fakt faktem, że ziemia cmentarza, ziemia miejsca, na które spłynęło tyle polskiej krwi, jest terenem wyjątkowym dla każdego z nas. 
      Zawsze wracam tam z wielką przyjemnością. Razem z moimi grupami mogę po raz kolejny przeżywać to wzruszenie. Mój ostatni pobyt na Monte Cassino był chyba najbardziej wyjątkowym z możliwych. Wszystko z racji Pana J., mojego turysty, którego ojciec i brat walczyli pod Monte Cassino. Mało tego, brat tego Pana sam osobiście zajmował się opieką nad Niedźwiedziem Wojtkiem - tym oswojonym "misiem", który skutecznie zmylił Niemców i przyczynił się do sukcesu bitwy. Muszę przyznać, że niezwykłym przeżyciem było posłuchać o wydarzeniach tamtych dni od świadka historii. To dodatkowo wzmocniło magię moich wspomnień związanych z cmentarzem na Monte Cassino. 



      W samym miasteczku Cassino znajdują się jeszcze inne cmentarze wojenne - niemiecki i angielski. Ale dla nas - Polaków - ten polski - powinien znaleźć się na liście miejsc obowiązkowych do zobaczenia podczas pobytu we Włoszech :)

wtorek, 3 listopada 2015

Cmentarz Łyczakowski we Lwowie

     Pierwszy cmentarz, na który Was zabiorę podczas naszej listopadowej podróży to cmentarz Łyczakowski we Lwowie. Z opisywanych w tym moim pierwszym blogowym cyklu jest też pierwszym, który odwiedziłam. Już prawie pięć lat temu, w czasach, kiedy Ukraina była jeszcze zupełnie innym krajem, nienaznaczonym wydarzeniami rozgrywających się tam konfliktów wojennych.

     Jako osoba wiecznie głodna podróży, wiedzy i świata, ale prowadząca jeszcze wówczas zdecydowanie bardziej osiadły tryb życia niż teraz (z racji wymagających studiów na filologii angielskiej, z racji początków pracy w szkole językowej...), kiedy tylko nadarzyła się okazja wyjazdu do Lwowa, od razu z niej skorzystałam. Pamiętam radość przygotowań. Pamiętam sympatyczny niepokój, czy na pewno uda się o czasie wyrobić paszport (jako rozpaskudzone dzieci Unii Europejskiej zapomnieliśmy ze znajomymi, że na Ukrainie dowód osobisty nie wystarczy). Pamiętam wreszcie długą podróż, postój na granicy, spanie w starej odrapanej szkole i bieganie po Lwowie w 30 stopniowym upale w mundurze harcerskim (gdyż był to wyjazd na zlot skautowy). I moment, który najbardziej mnie poruszył, czyli wizytę na Cmentarzu Łyczakowskim, a zwłaszcza na Cmentarzu Orląt Lwowskich.





     Jakkolwiek w całym Lwowie czułam polską atmosferę, czułam się tam po prostu dobrze, tak na lwowskiej nekropolii to poczucie swojskości ustąpiła miejsca pewnemu wzruszeniu. Już wtedy narodziło się w moim sercu przekonanie, że każdy Polak, na miarę możliwości, powinien zobaczyć wszystkie nasze polskie cmentarze poza granicami kraju, aby zrozumieć bardziej historię naszego kraju, nasze dziedzictwo i poczuć, z czego wyrastamy. Dzisiaj, pracując w turystyce, niejednokrotnie odwiedzam te największe i najważniejsze nasze nekropolie i za każdym razem, wraz z moimi grupami, na nowo mogę przeżywać to wzruszenie patrząc na te miejsca oczami moich turystów.
     Jeśli zaś chodzi o Cmentarz Łyczakowski, być może bardziej niż zwykle czułam wyjątkowość tego miejsca, ze względu na fakt spacerowania po nim w mundurze harcerskim. Byłam wówczas świeżo upieczoną podharcmistrzynią i bardzo cieszyłam się, że ten mój szary znoszony mundur mogę zawieźć aż do samego Lwowa. Mój związek z ZHP jest obecnie dosyć skomplikowany (turystyka jest bardzo wymagającą miłością i nie bardzo lubi konkurencję), ale zawsze będzie zajmował pewne miejsce w moim sercu, zawsze na swój sposób o nim pamiętam, nawet jeśli nie działam już zbyt aktywnie w harcerstwie. Ale wtedy, pięć lat temu, był to jeden z ważniejszych aspektów mojego życia, więc uskrzydlał mnie fakt, że już jako druhna podharcmistrz, jestem na jednej z najważniejszych nekropolii w dziejach kultury polskiej.




       Cmentarz Łyczakowski we Lwowie jest już cmentarzem dosyć wiekowym. Założony został w roku 1786, a jego powołanie do życia stanowiło odpowiedź na zalecenia cesarza Józefa II, który z obawy przed wybuchem epidemii nakazywał przenoszenie miejsc pochówku zmarłych z terenów przyparafialnych poza granice miast. Cmentarz ten pierwotnie miał być nekropolią jedynie dla mieszkańców lwowskiego śródmieścia, szybko jednak stał się najistotniejszym i najbardziej reprezentacyjnym cmentarzem Lwowa. Rozrastał się on stopniowo dzięki zakupom kolejnych działek od prywatnych właścicieli, aby w 1856 roku uzyskać wreszcie obecną powierzchnię 42 hektarów.
      Wygląd cmentarza zmienił się w 1855, kiedy pod opiekę otrzymał go botanik, pracownik uniwersytetu we Lwowie, Karol Bauer. Razem z ówczesnym zarządcą Tytusem Tchórzewskim, nadali nekropolii charakter podobny do parku krajobrazowego. Dlatego też dzisiaj możemy spacerować po terenie podzielonym na konkretne strefy krajobrazowe, które łączą rozmaite alejki i ścieżki. Tym co pomogło przy nadawaniu cmentarzowi parkowego charakteru, było jego naturalne położenie na jednym z miejskich wzgórz oraz rosnący już na tym miejscu starodrzew.





      Kiedy mieszkańcy Lwowa stopniowo bogacili się, co miało miejsce zwłaszcza na przełomie XIX i XX wieku, kiedy to miasto przeżywało swój największy rozkwit, pomniki rosnące na Łyczakowie nabierały coraz bardziej eleganckiego charakteru, wyróżniały się nie tylko coraz wyższym poziomem artystycznym, ale również powiązaniami z panującymi wówczas stylami architektonicznymi - historyzmem, secesją, a także art deco. Niestety, to co obecnie możemy zobaczyć na cmentarzu, to efekty różnych wydarzeń XX wieku. Nie tylko II wojny światowej, ale również dalszej eksploatacji nekropolii. Wiele nagrobków po ekspatriacji dawnych lwowian zostało bez opieki, nie miał kto o nie dbać. Dlatego też nowe nagrobki szybko i systematycznie zastępowały te stare. Zabytkowe pomniki były niszczone na rzecz tych produkowanych całymi seriami w poprzednim systemie przez miejski kombinat usług pogrzebowych, tych pozbawionych smaku i charakteru...





     Dopiero rok 1975 przyniósł decyzję o objęciu nekropolii ochroną - jako miejsca zabytkowego, a co za tym idzie - o zaprzestaniu nowych pochówków. Jednakże decyzja ta pokazała, że są równi i równiejsi, nawet wobec kwestii tak kluczowej, jak ochrona dziedzictwa kulturowego i pewni "zasłużeni" ciągle dostawali nowe nagrobki na rzecz starych. Mało tego, w 1990 roku wytyczono tuż przy głównym wejściu pole Honorowych Pochówków Ukraińskich. Można zatem stwierdzić, że cmentarz na Łyczakowie doczekał się godnej opieki dopiero po zmianie ustroju, w połowie lat 90 XX wieku.

      Wybitnych Polaków, wielce zasłużonych dla historii i kultury naszego kraju, pochowanych na Cmentarzu Łyczakowskim, jest tak wielu, że nie sposób wymienić ich wszystkich w jednym skromnym tekście. Trudno nawet odwiedzić grób każdego z nich podczas jednej tylko wizyty na cmentarzu. Bogaci mieszczanie, wojskowi, naukowcy, działacze, kapłani, literaci, zespół cmentarzy wojskowych, a w nim Cmentarz Orląt - czyli najmłodszych uczestników pamiętnych walk z okresu międzywojnia. Nazwiska takie jak Zapolska, Markowski, Chmielowski, Gostyńska, czy Grottger, są tutaj czymś jakby oczywistym.








      Wrażenia, jakie pozostawia w Polaku wizyta na Łyczakowie można próbować opisać. Ale można też pojechać do Lwowa i samemu to poczuć. I do tego też serdecznie zachęcam :)

Tam, gdzie życie przypomina nam o przemijaniu...

     Wczoraj był Dzień Zaduszny, przedwczoraj Wszystkich Świętych, dwa dni temu Halloween lub jak kto woli - Święto Dyni. Każdy z tych dni przypomina nam o przemijaniu, dawnych pokoleniach, a także o tym, do czego zmierza nasze życie. Wyjątkowym miejscem, które najbardziej nastraja do refleksji o tym co jest, co było i co będzie, jest cmentarz. Niezależnie od tego, czy jest to współczesna nekropolia na 100 hektarów, czy też niewielki zabytkowy cmentarzyk parafialny.

     Już kiedyś, przy okazji wspomnień z paryskiego Pere Lachaise, napomknęłam, że mam wyjątkową słabość do cmentarzy. Mam i zawsze miałam. I pewnie tak mi już zostanie. Tak samo jak miłość do żyraf. Choć cmentarze były w moim sercu od zawsze - to chyba wrodzone, a żyrafy są nabyte (od czasów szkolnych...), więc może przez to silniejsze. Jakkolwiek rzadziej mogę tę miłość okazywać.





     Ale jest listopad. Najbardziej refleksyjny miesiąc roku. Jesień już coraz rzadziej "polska złota", a bardziej deszczowa i pochmurna. Coraz zimniej. Dni takie, że chciałoby się zaszyć pod kocykiem z ciepłą herbatą i dobrą książką. Byle do Świąt, Sylwestra, ferii, byle do wiosny. Ale przecież każdy moment jest w życiu ważny. Nie ma chwili, która nic nie znaczy. Dlatego ja, w ramach celebrowania tego nostalgicznego listopada, chciałabym zabrać Was w podróż po cmentarzach. Tych polskich i europejskich.




     Warto uświadomić sobie, że cmentarze to nie tylko te smutne i ponure miejsca, które muszą kojarzyć się z żałobą, śmiercią i nieuchronnością ludzkiego losu. Wszelakie nekropolie, w każdym miejscu, gdzie podróżujemy, są również obiektami godnymi odwiedzenia. Wspaniałe założenia parkowo - ogrodowe. Swoiste dzieła sztuki i architektury. Miejsca pamięci. Miejsca, gdzie jak nigdzie indziej na świecie czuć łączność pokoleń - pomiędzy tymi, których już nie ma, a tymi, którzy żyją obecnie.

     Gdyby zacytować Stachurę, który mówił, że "wędrówką jedną życie jest człowieka", to możemy spojrzeć na cmentarz, jako miejsce, gdzie poddać refleksji możemy naszą podróż przez życie. Dlatego też, mając okazję - sama zawsze znajdę na cmentarz w miejscu, które odwiedzam. Gdy jestem prywatnie, nie mam żadnych wątpliwości, że powinnam zobaczyć lokalną nekropolię. Kiedy pracuję z grupą, też staram się wykorzystać okazję i pokazać turystom okoliczne cmentarze.

     W trakcie naszej blogowej listopadowej wędrówki chciałabym pokazać Wam cmentarze, które z różnych powodów najbardziej zapadły mi w pamięć. Na Pere Lachaise już razem byliśmy (post z sierpnia), więc pozwolę sobie go pominąć, choć jest on jak dotąd moim numerem jeden :) Ale wrócę wspomnieniami do wileńskiej Rossy, do lwowskiego Cmentarza Łyczakowskiego, do praskiego Wyszegradu i Cmentarza Żydowskiego. Do moich ukochanych Włoch zajrzymy na Monte Cassino.  Na pewno znajdzie się też miejsce na Cmentarz na Pęksowym Brzysku, w Szczecinie, Łodzi  i kilka poznańskich nekropolii, które mam zamiar w najbliższym czasie odwiedzić.

     A na początek sięgnę do różnych źródeł, żeby przypomnieć, czym w ogóle jest cmentarz i dlaczego to takie wyjątkowe miejsce. Każda nekropolia to niezwykły obiekt w przestrzeni, stworzony przez człowieka. Gdyby zerknąć do definicji prawnych traktujących o cmentarzu, możnaby przeczytać, iż "jest to wyraźnie oznaczony i odgraniczony teren przeznaczony do grzebania zmarłych, na którym znajdują suę mogiły wyodrębnione w zwyczajowo przyjętej formie wizualnej". Zatem jest to teren służący pochówkom, a także pielęgnowaniu pamięci o tych, którzy odeszli.




     Z jednej strony istnienie cmentarzy kłóci się z logiką. Wydawać by się mogło, że najprościej byłoby się pozbywać doczesnych szczątków - chociażby poprzez kremację. A my tymczasem nie tylko nie niszczymy tych pozostałości, ale dodatkowo staramy się je zatrzymać na jak najdłużej - wymyśliliśmy układanie w trumnie, a nawet mumifikację. Skąd to wszystko się wzięło?

     Niektórzy pochodzenia cmentarzy upatrują wierze ludów pierwotnych w naszą przedwieczną Matkę Ziemię, Matkę Naturę, która daje nam życie, a w pewnym momencie nakazuje nam wrócić do swojego łona. Stąd też najstarsza forma grobu - czyli kurhan ziemny, który swoją budową nawiązuje do żeńskich narządów. To właśnie kurhan dał początek innym późniejszym mogiłom - zarówno tym ziemnym jak i nawet piramidom, które są niczym innym jak jego realizacją w kamieniu.



     Ludzie od zarania dziejów wierzyli w różne formy życia pozagrobowego, nie dziwne zatem, że narodziło się pragnienie zachowania zwłok. Śmierć stanowiła wrota, przejście do innego świata. A jednak były też takie kultury, które szczątki paliły, rzucały dzikim zwierzętom na pożarcie lub też pozostawiały do samoistnego rozkładu. Jakby po śmierci nie oddawano czci i pamięci zmarłym, ale dbano o to, by zmarli nie wrócili do naszego doczesnego świata.



     Jednak w większości cywilizacji wierzono, że zmarłemu będzie niegdyś dane kontynuowanie ulubionych czynności. Dlatego też archeologowie ciągle znajdują pochowanych z drobnymi przedmiotami codziennego użytku oraz dewocjonaliami - np. różańcami czy też medalikami. Niektórzy byli też chowani z bronią lub różnorakimi ozdobami. Wszystko to dla ochrony, modlitwy, możliwości zachowania swoich przyzwyczajeń nawet po śmierci. A może w gotowości do rychłego zmartwychwstania?

     W każdym razie, cmentarz stanowi miejsce granicy pomiędzy światem żywych i umarłych, przez co miejsce pochówku obwarowane jest różnymi normami religijnymi i obyczajowymi. Najważniejszą z nim jest przekonanie, że cmentarz jest miejscem świętym, a co za tym idzie nienaruszalnym. Ten aspekt jest najsilniej respektowany w kulturach judaizmu oraz islamu. Dla przedstawicieli tych kultur, dopóki znana jest lokalizacja grobu, dopóty dane miejsce nie może być wykorzystane w żaden inny sposób. Chrześcijaństwo natomiast dopuszcza możliwość zastąpienia grobu po określonych przedsięwzięciach i po upływie pewnego czasu.

     Nekropolie stanowią też osobliwą galerię sztuki. Cechą charakterystyczną, dla tej galerii jest występowanie obok siebie dzieł wybitnych artystów i obiektów nijakich, amatorskich, a czasami wręcz pretensjonalnych. Jednakże dzięki temu cmentarze stanowią też świadectwo swoich czasów - przecież w każdej epoce żyją i tworzą obok siebie ludzie o wyjątkowym talencie i ci zupełnie przeciętni. Każdy okres w dziejach ludzkości ma swoje dobre oblicze, ale i ciemną stronę. Tym sposobem cmentarze ukazują całą prawdę o czasach, w których zostały stworzone: są realizacją ich nurtów architektonicznych i artystycznych, ukazują strukturę społeczną danej epoki, jej zainteresowania i tradycje.




     Według statystyk w Polsce działa dziś około 30 tysięcy cmentarzy. Oprócz tego mamy wiele cmentarzy nieczynnych, a także polskich nekropolii poza granicami naszego kraju. Losy cmentarzy również przypominają nam o nieuchronnej przemijalności - niektóre nekropolie są zadbane i odwiedzane, na pozostałe zagląda coraz mniej osób, w końcu niszczeją, pomału ulegają rozpadowi i znikają. Można zatem powiedzieć, że cmentarze same w sobie również podlegają regule przyrody, są jej wyraźnym pomnikiem - jak wszystko inne, po upływie określonego czasu - umierają. Niektóre z nich są na tyle piękne i wyjątkowe, że bardziej niż inne, chciało by się zachować je od zapomnienia.