niedziela, 20 grudnia 2015

Wiedeń ekspresowo

     Ostatnio ogarnęła mnie tak zwana twórcza niemoc. Może spowodował to wieczny listopad za oknem, a może chwilowa bezczynność spowodowana również chwilowym przykuciem do łóżka z powodu drobnych niedyspozycji zdrowotnych. Być może byłam też nieco znużona narzuconą sobie samej cmentarną tematyką na blogu.
      Nawet powrót do pracy i jakże lubiane przeze mnie Jarmarki Bożonarodzeniowe nie przyniosły powrotu twórczych mocy.
      Dopiero ta myśl - refleksja z ostatnich dni, że właśnie mija rok, jak piszę pod tym adresem. A skoro tak, należałoby świętować.

      Jak świętowałam?



      Pisząc na kolanie, na skrawkach papieru, w wiedeńskim metrze. Wena przyszła i nie zamierzałam pozwolić jej ulecieć inaczej niż w postaci wreszcie stworzonego postu. W zeszłym roku jednym z pierwszych postów, które popełniłam był ten, który traktował o Jarmarku Bożonarodzeniowym w Wiedniu. Nota bene, jednym z najpiękniejszych, jakie dane było mi oglądać.
   
      Ale dzisiaj chciałabym Was zabrać w podróż po stolicy Austrii, jedną z tych, które możemy odbyć w telegraficznym skrócie. W dzisiejszych czasach, coraz lepszych dróg, coraz dogodniejszych połączeń, w tym również komunikacji publicznej, jest to nie tylko możliwe, ale wręcz oczywiste, że na pierwsze wstępne rozpoznanie Wiednia udajemy się nie na dłużej niż jeden dzień.

     Wizytę taką warto rozpocząć od centralnego placu, gdzie bije serce wiedeńskiej starówki - czyli Stephansplatz, który swoją nazwę czerpie od świętego... Szczepana. Wcale nie Stefana, pierwszego koronowanego władcy sąsiednich Węgier, ale od pierwszego męczennika, którego pamięć jest kultywowana w Kościele katolickim 26 grudnia.
     Święty Szczepan jest patronem górującej nad placem - a przy okazji widocznej prawie z każdego punktu miasta, katedry. Jest to również najważniejszy zabytek Wiednia. Świątynia, począwszy od XIII wieku była budowana przez ponad 200 lat. Style architektoniczne, które dominują zarówno w zewnętrznych fasadach jak i we wnętrzu świątyni to głównie gotyk z elementami romanizmu. Katedra imponuje ogromem. Sam monumentalny dach mierzy sobie ponad 100 metrów długości, przykryty jest ponad 200 tysięcy glazurowanych dachówek, które tworzą ciekawą mozaikę. Legenda mówi, że tę świątynię, nazywaną również skamieniałą Arką Noego, budowały same olbrzymy.




     Kolejnym miejscem, gdzie udajemy się podczas szybkiego spaceru po Wiedniu jest Graben. Jego początki sięgają jeszcze rzymskiej przeszłości miasta. Warto wiedzieć bowiem, że dzisiejszy Wiedeń od 15 roku naszej ery był rzymską osadą o nazwie Vindobona - jedną z ważniejszych strategicznie lokalizacji w tej części starożytnego Imperium. Graben oznacza fosę i tym też było w dawnych czasach. Fosę zasypano dopiero na początku XIII wieku, kiedy to przeszkadzała w rozroście terytorialnym miasta. Od wtedy też ulica stała się traktem najpierw handlowym, a potem reprezentacyjnym. W czasach baroku po obu stronach dzielnicy zaczęto otwierać jakże lubiane przez wiedeńczyków kawiarenki. Po dziś dzień na Graben czuć specyficzny klimat.




      Ulicę dodatkowo ozdabiają dwie okazałe fontanny oraz barokowa kolumna Świętej Trójcy nazywana również kolumną morową, która upamiętnia zmarłych podczas epidemii dżumy z drugiej połowy XVII wieku, czyli z czasów panowania Leopolda I. Każdy z elementów kolumny stanowi odniesienie do zarazy a także jej wygaśnięcia. Wreszcie, znajdziemy też odniesienie do państw, które wówczas wchodziły w skład Imperium Habsburgów, czyli m.in. Czechy, Węgry - i oczywiście Austria. 



    Spacerując przez Graben, ujrzymy w pewnym momencie fasadę kościoła Św. Piotra. Został on rzekomo założony przez samego Karola Wielkiego, kiedy to przyszły cesarz zatrzymał się w Wiedniu w czasie wyprawy przeciwko Awarom. 

     

     Z Graben skręcamy w Kohlmarkt, która jest obecnie ulicą stanowiącą jednocześnie galerię handlową najbardziej luksusowych i znanych na świecie marek. Zawsze zastanawia mnie fenomen tego typu dzielnic, gdzie na wystawach mienią się zegarki za kilkadziesiąt tysięcy euro, czy wcale nie tańsze buty, torebki i różne świecidełka. Dla mnie osobiście największą ciekawostką Kohlmarktu jest kamienica z numerem 9, gdzie w 1830 roku przebywał Fryderyk Chopin i skąd na dobrą sprawę rozpoczął się pierwszy okres emigracji muzyka.


     Kolejnym punktem, który przykuwa naszą uwagę już z Kohlmarkt jest plac Św. Michała razem z okazałą bramą, której patronem jest ten sam święty. Niegdyś na terenie tego placu krzyżowały się dwa ważne szlaki - bursztynowy oraz tzw. "limes", który był zarazem drogą graniczną cesarstwa. Pod Michaelerplatz znaleziono pozostałości z czasów rzymskich a także fragmenty średniowiecznych budowli.



     Przy placu znajduje się również kościół pod wezwaniem św. Michała - jedna z najstarszych świątyń Wiednia, wzniesiona już w XIII wieku.


     Jednak głównym punktem placu Świętego Michała jest brama - która stanowi wrota wejściowe ze starówki na dziedzińce Hofburga, czyli wielkiego założenia zamkowo - pałacowego, które było zimową rezydencją dynastii Habsburgów. Historia rezydencji rozpoczęła się już w XIII wieku, ale jej ostatnie skrzydło - Neue Hofburg skończono budować dopiero na początku ubiegłego stulecia. Nie dziwne zatem, że rezydencja - swoisty pomnik osiągnięć jednej z najdłużej panujących dynastii - stanowi jeden z największych kompleksów tego typu w całej Europie. Zwiedzając Wiedeń po prostu nie sposób nie zahaczyć o Hofburg. 





      Sam Hofburg jest dzisiaj jednym wielkim muzeum, którego wnętrza warto dokładnie spenetrować przy okazji dłuższej wizyty w stolicy Austrii. Ja staram się za każdym razem - nawet służbowego pobytu zobaczyć kolejne, jeszcze przeze mnie nie widziane. Jeszcze jednakowoż dużo przede mną - na moje usprawiedliwienie mogę jedynie powołać się na fakt, iż Wiedeń jest miastem, gdzie znajduje się grubo ponad 150 różnorakich instytucji muzealnych... Przyjemności trzeba sobie dawkować :)

      Ekspresowy spacer po Wiedniu w okresie grudniowym spokojnie można zakończyć na placu wybitnej cesarzowej Marii Teresy, gdzie odbywa się jeden z sympatycznych jarmarków. Czas na zakupy, gorącą czekoladę i można wracać do domu :)


     To był wiedniowy spacer w mocno przyspieszonym tempie. Oczywiście - austriacka stolica ma jeszcze wiele innych ciekawych zakątków, nawet w okolicach ścisłego śródmieścia, które warto zobaczyć. Okazały ratusz, belweder, opera, dom koncertowy, dzielnica muzealna, Ring, czy też letnia z kolei rezydencja Habsburgów, czyli Schonbrunn. Ale o nich innym razem, przy okazji kolejnej wycieczki do Wiednia :)

piątek, 27 listopada 2015

Rossa

     Kolejnym miejscem, którego wyjątkowość chciałabym Wam dzisiaj przybliżyć, jest Cmentarz na wileńskiej Rossie. Jestem tam przynajmniej raz do roku(np. z okazji corocznej wyprawy do Wilna na Kaziuki), a i tak niezmiennie mnie zachwyca i zasmuca jednocześnie. Zachwyca ze względu na wszechobecną tam polskość, dzięki nagrobkom wspaniałych Polaków, wielkich patriotów, pochowanego tam serca Marszałka Piłsudskiego, biało - czerwone flagi i znicze. A zasmuca, ponieważ ta piękna, zabytkowa nekropolia, która jest unikatowym dziełem sztuki, a także lekcją historii i kultury, z roku na rok niszczeje i przedstawia się w coraz bardziej opłakanym stanie...



     Cmentarz założono wiele lat temu, w 1769 roku w ramach realizacji pomysłu wyprowadzania miejsc pochówków poza ścisłe tereny miasta. Stopniowo rozrastał się i nabierał coraz większego znaczenia, stając się swoistym pomnikiem sztuki, zwłaszcza od czasu, kiedy opiekę nad nim na początku XIX wieku objęli bracia misjonarze, którzy nie tylko doglądali spraw porządkowych na terenie cmentarza, ale również otoczyli go murem. Jakkolwiek cmentarz i tak popadł w zapomnienie, władze miasta zaczęły go odrestaurowywać w latach 30 XX wieku. Niestety, ich plany zostały pokrzyżowane przez wybuch II wojny światowej, a także późniejsze działania władz radzieckich - jako miejsce spoczynku wielkich sław zarówno narodu polskiego jak i litewskiego, zabytek, stanowił element zbędny dla komunistów rządzących na Litwie. Wówczas to cmentarz celowo niszczono - wycinano drzewa tak, żeby spadały na wiekowe nagrobki, ograniczono powierzchnię cmentarza, niektórych pomników nie udało się uratować...
     Dlatego też cmentarz na wileńskiej Rossie jest miejscem, które jak żadne inne z opisywanych przeze mnie nekropolii przypomina mi o nieuchronnie upływającym czasie. Każdy rok, środowisko, budowane drogi, turyści i wandale, sprawia, że miejsce to coraz bardziej marnieje. Czasem wydawać by się mogło, że jeszcze kilka lat i ten bezcenny pomnik naszej kultury zupełnie ulegnie zapomnieniu i zmarnieje na naszych oczach.



     Kluczowym miejscem cmentarza jest położony u podnóża Rossy cmentarz wojskowy. Zaś jego najważniejszym obiektem jest nagrobek, na którym widnieje napis "Matka i Serce Syna" - gdzie spoczywa serce Marszałka Józefa Piłsudskiego i jego Matki, których uroczysty pochówek odbył się w 1936 roku. Ciało Marii z Billewiczów, zmarłej w 1884 roku, zostało sprowadzone do mauzoleum aby spocząć wraz z sercem syna z Litwy Kowieńskiej. Do dnia dzisiejszego jest to jedno z ważniejszych miejsc pamięci polskiej poza granicami naszego kraju. To miejsce również jest żywym świadectwem historii Wilna, w którym przez tyle lat mieszkali obok siebie przedstawiciele kultury polskiej, litewskiej, żydowskiej i wielu innych.



     Cmentarz wojskowy stanowi jednak zaledwie bramę, dostojne wejście do nekropolii zajmującej prawie 11 hektarów. Oprócz nazwiska "Piłsudski" Polacy na Rossie odnajdą mnóstwo śladów życia i działalności swoich wielkich rodaków, takich jak chociażby Euzebiusz Słowacki (ojciec naszego wieszcza), Joachim Lelewel, Onufry Pietraszkiewicz, Antoni Wiwulski, inne znamienite rody Polski i Litwy, a wśród nich - zmarłe w okresie niemowlęcym rodzeństwo Teonię i Piotra Piłsudskich, a także Maria Piłsudska, czyli pierwsza żona marszałka. Również Litwini na każdym kroku spotkają najważniejszych przedstawicieli swojego narodu.
     Dlatego też, tym większą nostalgią napełnia widok marniejącego z każdym rokiem cmentarza, Cmentarza, który jest wszystkich  - nas, Polaków, naszych sąsiadów, Litwinów, a przez to poniekąd jest niczyj. Jakkolwiek optymizmem napawają różnego rodzaju akcje mające na celu ocalenie Rossy i uratowanie jej od zapomnienia. Miejsce - wszystkim zainteresowanym gorąco polecam.



   

czwartek, 26 listopada 2015

Miejsce pamięci Tatr i Podhala, czyli cmentarz na Pęksowym Brzyzku

     Jestem niekwestionowaną mistrzynią w besztaniu siebie za różne sprawy. Że znowu za późno wstałam, znowu się z czymś nie wyrobiłam, znowu zjadłam kolację o 22, znowu nie zauważyłam upływu czasu... No właśnie. Listopad pomału się kończy, a ja rzucając się w wir urlopowania, rozpakowywania się po przeprowadzce - a potem krótkiego chorowania, nie zwróciłam nawet uwagi, że to już nadchodzi wielkimi krokami jeden z moich ulubionych momentów roku. Jarmarki bożonarodzeniowe zapasem, zapach choinki, grzanego wina i pierniczków tuż, tuż. I już nie mogę się doczekać :) Cóż poradzę na to, że jak dziecko - lubię Święta i ich atmosferę.
     A posty o kilku jeszcze zaplanowanych cmentarzach ciągle w mojej głowie. Ostatnie porządkowanie również plików na dysku zabrało mnie do jednego z moich ulubionych regionów Polski, jakim jest Podhale. I Tatry oczywiście. Tatry mają dla mnie smak szarlotki jedzonej z przyjaciółmi w każdym schronisku na szlaku. Smak kapuśniaku i pierogów z jagodami u zaprzyjaźnionej gaździny. Na sam dźwięk słowa Tatry czuję ciągle ból nierozgrzanych mięśni po przejściu trzydziestu kilometrów i ten strach przy pierwszym wchodzeniu na Zawrat niebieskim szlakiem. Tatry pachną sosnami wśród śniegu i wilgotną kurtką po kolejnym deszczu, który złapał nas na trasie. Tatry brzmią góralskimi przyśpiewkami śpiewanymi wieczorami zakrapianymi domowej roboty śliwowicą i śmiechem znajomych podczas wielkiej bitwy na śnieżki. W Tatrach unoszą się duchy mieszkających tam ludzi. Ludzi, którzy tworzyli ich legendę. Miejscem, gdzie można poznać przynajmniej kilka takich legend jest Stary Cmentarz na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem.



      Cmentarz ten, oprócz tego, że obok warszawskich Powązek i krakowskich Rakowic stał się jednym z ważniejszych miejsc pamięci kultury narodowej, jest przede wszystkim żywym świadectwem naszej fascynacji przyrodą i pięknem Tatr i całego Podtatrza.
      Samo założenie cmentarza zawdzięczamy rozwojowi popularności Zakopanego w świadomości Polaków, który to rozwój najsilniej przebiegał w XIX wieku. Wcześniej mieszkańcy niewielkiej - nic nie znaczącej wsi na Podhalu nawet nie mieli swojego cmentarza, zmarłych chowali w okolicznym większym mieście, które doczekało się własnej nekropolii.
     Pierwsza wzmianka o cmentarzu pochodzi z 1858 roku, natomiast parafia, przy której został on założony jest przynajmniej dziesięć lat starsza. Swoją nazwę obiekt zawdzięcza fundatorowi okolicznych ziem oraz urwiskowi, na którym się znajdował. Początkowo spoczywali tam jedynie okoliczni górale. Przełom w historii cmentarza, który sprawił, że stał się on miejscem ostatniego spoczynku również na mieszkańców Zakopanego i okolic przybyłych z innych części Polski, stanowiło pochowanie na Pęksowym Brzyzku, wielkiego propagatora tego regionu, Tytusa Chałubińskiego. Można zresztą śmiało powiedzieć, że to właśnie dzięki niemu znamy dziś Zakopane jako miejscowość uzdrowiskową i turystyczną - to on pierwszy odkrył to miejsce i zaczął pisać o jego atrakcyjności, dzięki czemu do miasta tłumnie zaczęli przybywać ludzie szukający aktywnego wypoczynku, a także dogodnych warunków do podreperowania zdrowia.



     Krewni i przyjaciele przybyszów z głębi Polski pochowanych na cmentarzu przywieźli ze sobą wielkomiejskie zwyczaje i obrządki cmentarne, nieznane wówczas jeszcze w góralskiej wiosce, czyli stawianie lampek, wieńców, kwiatów, zwłaszcza z okazji Dnia Wszystkich Świętych czy też Dnia Zadusznego oraz różnych rocznic, również patriotycznych. Nagrobki stawały się coraz bardziej ozdobne, co nadawało cmentarzykowi specyficznego klimatu.




     Dzisiaj Pęksowy Brzyzk jest stosunkowo niewielki, jakkolwiek w trakcie II wojny światowej pozbawiono go przynajmniej jednej czwartej powierzchni podczas budowy drogi na Gubałówkę.
     Już od lat trzydziestych XX wieku cmentarz znajdował się pod opieką Towarzystwa Tatrzańskiego, przez co aby pochować na nim kogokolwiek, należało najpierw uzyskać zgodę opiekuna cmentarza i działu ochrony zabytków. Dzięki temu miejsce to jest dziś jednym z ważniejszych obiektów zabytkowych Zakopanego, a przez to jedną z ważniejszych i bardziej charakterystycznych atrakcji miasta. Obok znamienitych rodów góralskich spoczywają tu wielcy pisarze (np. jeden z moich ulubieńców - Kornel Makuszyński), poeci (również jeden z moich ulubionych Kazimierz Przerwa - Tetmajer), znani przewodnicy i ratownicy tatrzańscy, alpiniści oraz osoby zasłużone dla Podhala. Cmentarz, odwiedzany o każdej porze roku, jest swoistą wyprawą w przeszłość regionu i świadczy o ważnych wydarzeniach jego historii.


wtorek, 24 listopada 2015

Cmentarz na Wyszehradzie

     Lubię odkrywać nieznane. Głód wiedzy i świata, a także wiedzy o świecie miałam w sobie zawsze. Wtedy gdy jako mała dziewczynka wertowałam babcine poradniki i wycinałam z nich wszelakie teksty i podróżach. Wtedy, gdy zawieszałam ścianę w swoim dziecięcym pokoju mapami świata i różnych krajów. Wtedy gdy na miarę możliwości korzystałam z różnych form wyjazdowych, jakie były organizowane przez moje szkoły i drużyny harcerskie. Wciąż marzę o nowych miejscach, regionach, krajach. Te marzenia dają mi kopa do codziennego działania i... nie pozwalają usiedzieć w miejscu.
     Ale jestem też cholernie sentymentalna. Szybko się przywiązuję. Nawiązuję relacje. I lubię powracać do miejsc, które już znam, a z którymi wiążą mnie różnego rodzaju wspomnienia. Ponadto, gdy przejdę już dane miasto szlakiem absolutnych "must see", lubię do niego powrócić, by zobaczyć również jego mniej turystyczne oblicze, by wejść do każdej mysiej dziury i... nasycona kolejnymi wrażeniami, powrócić tam po raz kolejny i po raz kolejny odkryć coś nowego.
     Tak też było w moim życiu z Pragą. To na pierwszej wycieczce do Pragi poznałam osobę, która zasiała we mnie ziarno inspiracji do zostania pilotem i przewodnikiem wycieczek. Wprost przepadam za powrotami do czeskiej stolicy. Lubię tamtejszy język, humor, filmy, literaturę, kuchnię, fascynuje mnie ta historia, urzekają zabytki. I ciągle są w Pradze miejsca, których nie dane mi jeszcze było odkryć mimo, że jestem tam kilka razy w roku. Może tu tkwi sedno powiedzenia, że apetyt w miarę jedzenia wzrasta. Im więcej się dowiaduję, tym więcej mam do zobaczenia.
      Jednak jako miłośniczka cmentarzy, na swojej prywatnej, nieturystycznej (lub darkturystycznej) liście praskiego top 10 umieściłam dwie nekropolie Miasta o Stu Wieżach. Pierwszą z nich, tą o której opowiem Wam dzisiaj, jest Cmentarz na Wyszehradzie. Natomiast drugą - praski kirkut.
     Wzgórze wyszehradzkie jest miejscem, gdzie według legendy zostało założone miasto Praga. Dlatego po dziś dzień znajdują się jedne z najstarszych zabytków czeskiej stolicy.



      Cmentarz jest jednym z nim. Pierwsza nekropolia na tym miejscu została założona jako przyparafialny cmentarz kościoła śś. Piotra i Pawła już w XVII wieku. Natomiast obiekt, po którym spacerujemy dzisiaj swojego kształtu i wyglądu nabrał w XIX wieku. Świadczy o tym chociażby architektura tuż obok cmentarza - ozdobiona galerią monumentalnych rzeźb przedstawiających postacie z czeskich legend i opowieści.
     W 1898 roku władze miasta podjęły decyzję, że cmentarz ten będzie zarezerwowany dla ważnych osobistości Pragi i Czech. Nie dziwne zatem, że pochowane są tu takie sławy jak Dvorak, Neruda, Capek czy Smetana.





      Każdy pomnik jest swoistym dziełem sztuki. Cmentarz na Wyszehradzie jest jednym z najważniejszych czeskich cmentarzy, chociaż znajduje się poza utartym turystycznym szlakiem. Nawet w szczycie sezonu to miejsce pełni swoją funkcję - nie jest specjalnie uczęszczany, każdy kto szuka chwili wyciszenia i refleksji, spokojnie może udać się tam o każdej porze roku.







      Ja osobiście byłam tym miejscem po prostu zauroczona. W świetle lipcowego poranka cmentarz wyglądał malowniczo. Chociaż upał wzrastał z każdą minutą, a program zwiedzania na tamten dzień był mocno napięty, ja po prostu chciałam tam być. Mogłabym spokojnie spędzić na Wyszehradzie cały Boży dzień, latając z aparatem po cmentarzu i zachwycać się każdym nagrobkiem po kolei.

     Polecam :)

Monte Cassino

     Też macie tak, że czujecie zapachy? Wiążą się one dla Was z pewnymi wspomnieniami? Że w jednej chwili, zupełnie przypadkowy zapach przywodzi Wam na myśl konkretne zdarzenie, miejsce, tudzież osobę z przeszłości? Ja jako osoba w ogóle wrażliwa na zapachy, smaki, dotyki, energię wszelaką - mam tak bardzo często.
     I tym też sposobem, zapach, który o poranku niepostrzeżenie wkradł się do mojego mieszkania, zabrał mnie gdzieś bardzo daleko od jakże znanych mi czterech ścian. Może sprawił to fakt, że powietrze bardziej pachniało wiosną niż jesienią w pełnym rozkwicie. A może myśl o urlopie, z którego powinnam właśnie korzystać. Może słownik, który leżał na moim łóżku (dział architektura - kurs przewodnika w pełni). W każdym razie ni stąd, ni z owąd znalazłam się - a jakże - w moich ukochanych Włoszech.
     Na jednym z najbardziej znanych mi polskich miejsc na włoskiej ziemi. Czyli na polskim Cmentarzu Wojennym na Monte Cassino. 
     Uczyłam się o Cassino na historii. Słuchałam podczas harcerskich gawęd przy ognisku. Szablony z wizerunkiem niedźwiedzia Wojtka po dziś dzień odnajduję w moich dokumentach, teczkach i zeszytach. Ale nie rozumiałam tego miejsca. Nie czułam go, dopóki nie było mi dane tam pojechać.
     Wzgórze Monte Cassino (nieco ponad 500 m.n.p.m), dostojnie spoglądające na przyjezdnych i miejscowych jest miejscem ważnym historycznie nie tylko ze względu na bitwę, która tam się rozegrała. Znajduje się tam również opactwo zakonu benedyktynów - jednak o tym miejscu może innym razem, w innym tekście :)



     Jeśli zaś chodzi o sam cmentarz, nie byłoby go, gdyby nie strategiczne położenie wzgórza. Na drodze z włoskiego Południa do Rzymu. Już od czasów starożytnych mawiano, że kto zajmie Monte Cassino, temu Półwysep Apeniński będzie leżał u stóp. Tak też stało się w trakcie II wojny światowej. Bitwa o Monte Cassino, rozgrywająca się w pierwszej połowie 1944 roku była jednym z ważniejszych wydarzeń tej wojny we Włoszech. Jakkolwiek jej skutki odbiły się echem nie tylko w Italii, ale również w całej Europie, zdobywanej stopniowo przez wojska alianckie.
     Swoją rolę w trakcie bitwy odegrali również polscy żołnierze pod wodzą generała Władysława Andersa. 
     Idea powstania cmentarza narodziła się w głowie generała już podczas trwania bitwy. Tylu żołnierzy traciło tam życie... Nie bez kozery siodło, w którym został usytuowany cmentarz, zostało nazwane "Doliną śmierci". 
     Tym sposobem rozpoczęła się trwająca od 1944 do 1945 roku budowa nekropolii, która zakończyła się uroczystym otwarciem 1 września 1945. Na cmentarzu pochowano ponad 1000 żołnierzy. Co roku 18 maja odbywają się patriotyczne uroczystości organizowane przez polskie środowiska, ku czci poległych. 



     Sam inicjator budowy cmentarza zmarł w 1970 roku w Londynie. Jednak w swojej ostatniej woli wyraził chęć spoczywania wśród swoich żołnierzy, na Monte Cassino. Życzenie generała zostało spełnione i dziś grób Władysława Andersa oraz jego żony stanowi centralny punkt cmentarza. Miejsce, gdzie obok wizerunku Orderu Virtuti Militari składane są kwiaty i biało - czerwone znicze. Miejsce, gdzie bije polskie serce cmentarza...



     Cała nekropolia robi zresztą ogromne wrażenie. Jest tam przestrzeń, ład, porządek, Pewna chronologia. Stała się jedną z ważniejszych miejsc pamięci polskiej poza granicami naszego kraju. 
     Spacerując, czy to reprezentacyjną aleją wiodącą od bramy głównej (i znajdującego się obok miniaturowego - dosłownie - muzeum wydarzeń bitwy o Monte Cassino), do grobu Generała i górującego nad nim wielkiego krzyża, czy to wąskimi dróżkami pomiędzy skromnymi, ale bardzo wymownymi grobami poległych, czuć moc tego miejsca i dziejących się tam wydarzeń. Tam człowiek po prostu czuje się dumny z tego, że jest Polakiem.




    Maków na Monte Cassino nigdy nie widziałam (chyba, że te przywiezione w wiązankach przez turystów i pielgrzymów). Ale fakt faktem, że ziemia cmentarza, ziemia miejsca, na które spłynęło tyle polskiej krwi, jest terenem wyjątkowym dla każdego z nas. 
      Zawsze wracam tam z wielką przyjemnością. Razem z moimi grupami mogę po raz kolejny przeżywać to wzruszenie. Mój ostatni pobyt na Monte Cassino był chyba najbardziej wyjątkowym z możliwych. Wszystko z racji Pana J., mojego turysty, którego ojciec i brat walczyli pod Monte Cassino. Mało tego, brat tego Pana sam osobiście zajmował się opieką nad Niedźwiedziem Wojtkiem - tym oswojonym "misiem", który skutecznie zmylił Niemców i przyczynił się do sukcesu bitwy. Muszę przyznać, że niezwykłym przeżyciem było posłuchać o wydarzeniach tamtych dni od świadka historii. To dodatkowo wzmocniło magię moich wspomnień związanych z cmentarzem na Monte Cassino. 



      W samym miasteczku Cassino znajdują się jeszcze inne cmentarze wojenne - niemiecki i angielski. Ale dla nas - Polaków - ten polski - powinien znaleźć się na liście miejsc obowiązkowych do zobaczenia podczas pobytu we Włoszech :)

wtorek, 3 listopada 2015

Cmentarz Łyczakowski we Lwowie

     Pierwszy cmentarz, na który Was zabiorę podczas naszej listopadowej podróży to cmentarz Łyczakowski we Lwowie. Z opisywanych w tym moim pierwszym blogowym cyklu jest też pierwszym, który odwiedziłam. Już prawie pięć lat temu, w czasach, kiedy Ukraina była jeszcze zupełnie innym krajem, nienaznaczonym wydarzeniami rozgrywających się tam konfliktów wojennych.

     Jako osoba wiecznie głodna podróży, wiedzy i świata, ale prowadząca jeszcze wówczas zdecydowanie bardziej osiadły tryb życia niż teraz (z racji wymagających studiów na filologii angielskiej, z racji początków pracy w szkole językowej...), kiedy tylko nadarzyła się okazja wyjazdu do Lwowa, od razu z niej skorzystałam. Pamiętam radość przygotowań. Pamiętam sympatyczny niepokój, czy na pewno uda się o czasie wyrobić paszport (jako rozpaskudzone dzieci Unii Europejskiej zapomnieliśmy ze znajomymi, że na Ukrainie dowód osobisty nie wystarczy). Pamiętam wreszcie długą podróż, postój na granicy, spanie w starej odrapanej szkole i bieganie po Lwowie w 30 stopniowym upale w mundurze harcerskim (gdyż był to wyjazd na zlot skautowy). I moment, który najbardziej mnie poruszył, czyli wizytę na Cmentarzu Łyczakowskim, a zwłaszcza na Cmentarzu Orląt Lwowskich.





     Jakkolwiek w całym Lwowie czułam polską atmosferę, czułam się tam po prostu dobrze, tak na lwowskiej nekropolii to poczucie swojskości ustąpiła miejsca pewnemu wzruszeniu. Już wtedy narodziło się w moim sercu przekonanie, że każdy Polak, na miarę możliwości, powinien zobaczyć wszystkie nasze polskie cmentarze poza granicami kraju, aby zrozumieć bardziej historię naszego kraju, nasze dziedzictwo i poczuć, z czego wyrastamy. Dzisiaj, pracując w turystyce, niejednokrotnie odwiedzam te największe i najważniejsze nasze nekropolie i za każdym razem, wraz z moimi grupami, na nowo mogę przeżywać to wzruszenie patrząc na te miejsca oczami moich turystów.
     Jeśli zaś chodzi o Cmentarz Łyczakowski, być może bardziej niż zwykle czułam wyjątkowość tego miejsca, ze względu na fakt spacerowania po nim w mundurze harcerskim. Byłam wówczas świeżo upieczoną podharcmistrzynią i bardzo cieszyłam się, że ten mój szary znoszony mundur mogę zawieźć aż do samego Lwowa. Mój związek z ZHP jest obecnie dosyć skomplikowany (turystyka jest bardzo wymagającą miłością i nie bardzo lubi konkurencję), ale zawsze będzie zajmował pewne miejsce w moim sercu, zawsze na swój sposób o nim pamiętam, nawet jeśli nie działam już zbyt aktywnie w harcerstwie. Ale wtedy, pięć lat temu, był to jeden z ważniejszych aspektów mojego życia, więc uskrzydlał mnie fakt, że już jako druhna podharcmistrz, jestem na jednej z najważniejszych nekropolii w dziejach kultury polskiej.




       Cmentarz Łyczakowski we Lwowie jest już cmentarzem dosyć wiekowym. Założony został w roku 1786, a jego powołanie do życia stanowiło odpowiedź na zalecenia cesarza Józefa II, który z obawy przed wybuchem epidemii nakazywał przenoszenie miejsc pochówku zmarłych z terenów przyparafialnych poza granice miast. Cmentarz ten pierwotnie miał być nekropolią jedynie dla mieszkańców lwowskiego śródmieścia, szybko jednak stał się najistotniejszym i najbardziej reprezentacyjnym cmentarzem Lwowa. Rozrastał się on stopniowo dzięki zakupom kolejnych działek od prywatnych właścicieli, aby w 1856 roku uzyskać wreszcie obecną powierzchnię 42 hektarów.
      Wygląd cmentarza zmienił się w 1855, kiedy pod opiekę otrzymał go botanik, pracownik uniwersytetu we Lwowie, Karol Bauer. Razem z ówczesnym zarządcą Tytusem Tchórzewskim, nadali nekropolii charakter podobny do parku krajobrazowego. Dlatego też dzisiaj możemy spacerować po terenie podzielonym na konkretne strefy krajobrazowe, które łączą rozmaite alejki i ścieżki. Tym co pomogło przy nadawaniu cmentarzowi parkowego charakteru, było jego naturalne położenie na jednym z miejskich wzgórz oraz rosnący już na tym miejscu starodrzew.





      Kiedy mieszkańcy Lwowa stopniowo bogacili się, co miało miejsce zwłaszcza na przełomie XIX i XX wieku, kiedy to miasto przeżywało swój największy rozkwit, pomniki rosnące na Łyczakowie nabierały coraz bardziej eleganckiego charakteru, wyróżniały się nie tylko coraz wyższym poziomem artystycznym, ale również powiązaniami z panującymi wówczas stylami architektonicznymi - historyzmem, secesją, a także art deco. Niestety, to co obecnie możemy zobaczyć na cmentarzu, to efekty różnych wydarzeń XX wieku. Nie tylko II wojny światowej, ale również dalszej eksploatacji nekropolii. Wiele nagrobków po ekspatriacji dawnych lwowian zostało bez opieki, nie miał kto o nie dbać. Dlatego też nowe nagrobki szybko i systematycznie zastępowały te stare. Zabytkowe pomniki były niszczone na rzecz tych produkowanych całymi seriami w poprzednim systemie przez miejski kombinat usług pogrzebowych, tych pozbawionych smaku i charakteru...





     Dopiero rok 1975 przyniósł decyzję o objęciu nekropolii ochroną - jako miejsca zabytkowego, a co za tym idzie - o zaprzestaniu nowych pochówków. Jednakże decyzja ta pokazała, że są równi i równiejsi, nawet wobec kwestii tak kluczowej, jak ochrona dziedzictwa kulturowego i pewni "zasłużeni" ciągle dostawali nowe nagrobki na rzecz starych. Mało tego, w 1990 roku wytyczono tuż przy głównym wejściu pole Honorowych Pochówków Ukraińskich. Można zatem stwierdzić, że cmentarz na Łyczakowie doczekał się godnej opieki dopiero po zmianie ustroju, w połowie lat 90 XX wieku.

      Wybitnych Polaków, wielce zasłużonych dla historii i kultury naszego kraju, pochowanych na Cmentarzu Łyczakowskim, jest tak wielu, że nie sposób wymienić ich wszystkich w jednym skromnym tekście. Trudno nawet odwiedzić grób każdego z nich podczas jednej tylko wizyty na cmentarzu. Bogaci mieszczanie, wojskowi, naukowcy, działacze, kapłani, literaci, zespół cmentarzy wojskowych, a w nim Cmentarz Orląt - czyli najmłodszych uczestników pamiętnych walk z okresu międzywojnia. Nazwiska takie jak Zapolska, Markowski, Chmielowski, Gostyńska, czy Grottger, są tutaj czymś jakby oczywistym.








      Wrażenia, jakie pozostawia w Polaku wizyta na Łyczakowie można próbować opisać. Ale można też pojechać do Lwowa i samemu to poczuć. I do tego też serdecznie zachęcam :)