poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Nigdy nie wiesz, gdzie Cię Święta zastaną - wielkanocne jarmarki w Pradze.

     Wiosnę witałam z impetem najpierw w Grecji, a następnie we Włoszech i Francji. Na szczęście, gdy już wróciłam i w moich stronach na dobre rozgościło się słońce i całkiem przyjazna temperatura. Nie muszę też smucić się, że pożegnałam śródziemnomorskie klimaty, bo wiem, że znowu tam zawitam już za kilka tygodni.
     A tutaj... Święta Wielkanocne zapasem. Mój Poznań zupełnie zakróliczony, o czym miałam się ostatnio okazję przekonać spacerując zarówno po Starym Rynku i mini - jarmarkach wielkanocnych, a także przemierzając korytarze Starego Browaru. Choć generalnie zdecydowanie wolę klimat Świąt Bożego Narodzenia, choinki, bombek, kolęd, grzanego wina... To jestem przecież wielką miłośniczką ciepłych klimatów, wiosna i lato to moje ulubione pory roku, a w tym roku wybitnie wiosna kojarzy się z przebudzeniem do życia i nowymi początkami. Dlatego też cieszę się na tę Wielkanoc jakoś wybitnie.






     A na nadchodzące Święta przygotowywałam się w tym roku podczas szybkiego wypadu do czeskiej Pragi. Lubię to miasto i chętnie do niego wracam. Wiele lat temu to właśnie do Pragi zorganizowałam swój pierwszy samodzielny zagraniczny trip, później wielokrotnie wracałam tam z grupami podczas pracy. Zdarzyło mi się również spędzić tam miły prywatny urlop, w trakcie którego starałam się jak najdokładniej poznać zakątki czeskiej stolicy, zwiedzając jej muzea, kościoły, parki, cmentarze i gasząc pragnienie czeskim trunkiem narodowym (czyli piwem oczywiście) w rozmaitych gospodach i pubach. Tym razem jednak głównym celem naszej podróży były praskie jarmarki wielkanocne.
     Nie sposób oczywiście zawitać do Pragi i nie poznać choć trochę jej historii i uroków. Dlatego też nasza grupa "zaliczyła klasyczny spacer oglądając najbardziej charakterystyczne zabytki. Taki typowy spacerek opisałam już kiedyś na swoim blogu, więc zapraszam :)

 http://podrozemniejszeiwieksze.blogspot.com/2016/02/spacerem-po-czeskiej-stolicy-praga.html






     Tym razem, ku mojej radości, nasza praska Pani Przewodnik, poprowadziła grupę w stronę bardzo lubianej przeze mnie Małej Strany. Jest to dzielnica (niegdyś osobne miasto, które w XVIII wieku stało się częścią dzisiejszej Pragi) tak ciekawa, że bezwzględnie zasługuje na osobny tekst na swój temat. Kiedyś na pewno się tutaj pojawi :) Nasz sobotni spacer po Małej Stranie musiał ograniczyć się do wizyty w Ogrodach Wallensteina, interesującym założeniu parkowo - ogrodowym, które położone jest w zacnej okolicy czeskiego Senatu.







     Zawitaliśmy również pod ścianę Johna Lennona. Jest to wyjątkowe miejsce nie tylko dla miłośników muzyki Beatlesów. W latach osiemdziesiątych ta ściana - ozdobiona graffiti poświęconym twórczości Lennona, fragmentami jego piosenek, miłosnymi wyznaniami, a także... skargami na obowiązujący reżim komunistyczny, stała się przyczyną pewnych represji ze strony władz. Ale im usilniej starano się zamalować i zniszczyć ten "punkt spotkań alkoholików i innych degeneratów", tym więcej "lennonismów" tam się pojawiało :)






     I jarmarki. Główna impreza toczy się na rynku Starego Miasta. U stóp praskiego ratusza ze słynnym Orlojem - astronomicznym zegarem. Atrakcji nie brakuje. Jajka, kurczaczki, baranki, palemki, wierzbowe gałązki, ciasteczka, owoce, jedzenie bardziej konkretne, głośna muzyka, karuzele. Dla każdego - i młodszego i starszego - coś miłego. A to wszystko pod czujnym okiem Jana Husa - czeskiego reformatora religijnego, spalonego za herezję w 1415 (czyli na dobre sto lat nim w Europie rozgościły się idee Marcina Lutra) - spoglądającego na plac ratuszowy z pomnika.


















     Kolejne interesujące jarmarki odnalazłam - a jakże by inaczej na placu Wacława. Zawsze, gdy w Pradze ma miejsce jakaś impreza, to jeden z jej punktów kulminacyjnych musi być na Vaclavskie Namesti :)





     Choć nie jestem jakąś wielką miłośniczką czeskiej kuchni, to bywając obecnie raz na jakiś czas z gościną u naszych południowych sąsiadów, chętnie sięgam po lokalne smaki. Zarówno napoje, dania obiadowe jak i desery. Wybrane przeze mnie danie tym razem stanowiło przekrój tego, "czym chata bogata", czyli knedliczki zarówno drożdżowe jak i ziemniaczane, gulaszowe mięso, zasmażana kapustka.



     A na deser trdelnik - kołacz ze wszystkimi możliwymi dodatkami.



    Na zakończenie dnia natomiast podsumowywaliśmy życie w podróży z kolegami kierowcami. Gdy z lekka zdziwiłam się, że już w przededniu Wielkanocy częstują mnie makowcem, usłyszałam w odpowiedzi: "A bo to wiesz, gdzie Cię Święta zastaną..." Cała prawda :)

   Jako nie - miłośniczkę poezji zadziwiająco często do podróży, pisania, refleksji, skłaniają mnie utwory poetyckie. Zatem i tym razem podzielę się z Wami wierszem odnalezionym w czeluściach internetu, wierszem o Pradze właśnie. Choć nie do końca utożsamiam się z tym, co "podmiot liryczny ma na myśli", coś mnie jednak w tym utworze za serce chwyta.


Kiedyś zamieszkam w Pradze W życiu trzeba

mieć jakiś cel kochanie więc to będzie to 
Zamieszkam blisko Wyszehradu
i blisko przystanku tramwaju
linii numer siedemnaście Żebym mógł
jeździć tam i z powrotem wzdłuż spokojnej 
rzeki przyglądając się spokojnym ludziom
Nauczę się ich języka który śmieszy
moich rodaków ale mnie się podoba
to Prosím vás jest łagodne a mnie
potrzeba łagodności kochanie I będę popełniał
czeskie błędy cokolwiek one znaczą
i oglądał czeskie filmy A w kieszeni nosił 
kamyki dla Františka K. I będę wypatrywał ciebie
kochanie bo w życiu trzeba mieć jakiś cel


G. Kozera "Kiedyś zamieszkam w Pradze"


piątek, 7 kwietnia 2017

Północne Włochy w pigułce, czyli o tym, jak zatrzymać metro w Mediolanie :)

     Powrót, kolejny powrót do Włoch, jest dla mnie zawsze nie lada przeżyciem. Nic nie poradzę na to, że spośród wielu destynacji, które zdarza mi się każdego roku odwiedzać za sprawą moich prywatnych i służbowych podróży, to właśnie Italia jest moją ukochaną, tą od serca. O czym zresztą piszę wielokrotnie tu na blogu.

http://podrozemniejszeiwieksze.blogspot.com/2016/08/nie-jestem-znuzona.html

http://podrozemniejszeiwieksze.blogspot.com/2016/01/tesknie-do-woch.html

http://podrozemniejszeiwieksze.blogspot.com/2015/11/monte-cassino.html

http://podrozemniejszeiwieksze.blogspot.com/2015/11/czerwone-dekagramy-neapolitanskiego.html

http://podrozemniejszeiwieksze.blogspot.com/2015/09/tak-wosko.html

http://podrozemniejszeiwieksze.blogspot.com/2015/02/

     Ale ten powrót był wyjątkowy w wielu aspektach. Po pierwsze, po długiej przerwie. Po zdających się ciągnąć w nieskończoność tygodniach absencji podróżniczej. Po momentach, w których zastanawiałam się, czy w ogóle dane mi się jeszcze będzie uśmiechnąć na widok najpiękniejszego włoskiego słońca, czy też poczuć smak włoskich lodów. Po chwilach, w których zdawało się, że nie mam już siły o to wszystko walczyć. A jednak się udało. I chyba te nadchodzące wyjazdy, powroty, odkrycia, były dla mnie wielkim kopem motywacji. Nieraz w trakcie minionych miesięcy słyszałam od życzliwych mi osób, że muszę dać radę, bo moje Włochy czekają. I tak fajnie było do nich wrócić.

     Kolejnym powodem, dla którego ten pobyt w Italii był wyjątkowy, była trasa, jaką tym razem przemierzaliśmy. Północ Półwyspu Apenińskiego nie jest tak często przeze mnie odwiedzana, jak Południe, które w moich wspomnieniach urosło do rangi krainy niemalże mitycznej. Co nie znaczy, że Północ jest mniej ciekawa, czy też mniej warta odwiedzenia. Absolutnie nie. I na Północy nie brakuje genialnych ludzi, zadziwiających smaków, oszałamiających zabytków, bogactwa historii, czy też krajobrazów zapierających dech w piersiach. Ponadto, pobyt w niektórych włoskich regionach połączyć można z wypadem do Francji, co czyni go jeszcze ciekawszym i bardziej atrakcyjnym nawet dla najbardziej wymagających turystów.
     
     Razem z kolejną przesympatyczną grupą zaczęliśmy pobyt na włoskiej ziemi od krótkiej wizyty w Trydencie. Jeszcze nie do końca zdążyliśmy ochłonąć po przejazdach przez alpejskie przełęcze, zostawiwszy za sobą ośnieżone szczyty trzytysięczników, w stolicy regionu Trydent - Górna Adyga zostaliśmy powitani przez pełne słońce i przyjemnie wysoką (jak na koniec marca) temperaturę. Generalnie rzecz biorąc, spacerowaliśmy szlakami miejsc ważnych dla rozgrywającego się w mieście w XVI wieku Soboru, przemierzając trasę nad Adygą u podnóża okalających je Alp. W samym Trydencie włoskość jest taka jeszcze jakby... nie do końca włoska. To jednak kurort alpejski. Mówią i po włosku i po niemiecku, A pewna harmonia uroczych uliczek z lekka kłóci się z włoskim zamiłowaniem do miłego chaosu. Ale renesansowych kamienic nie brakuje. A lody zjedzone na przywitanie z Italią, pierwsze lody od miesięcy, smakowały wcale nie najgorzej :)







     Wędrując po Północy Włoch nie sposób nie odwiedzić Julii w Weronie :)

     Legendy głoszą, że Włosi mają u Stwórcy jakieś "chody". Jak bowiem innym sposobem mogliby mieć na terenie swojego kraju wszystko to, co ciekawe i zachwycające? Liczne pasma górskie ciągnące się przez całą długość Półwyspu, dostęp do morza dla 19-stu spośród 20-stu włoskich regionów; doskonałe tereny dla winorośli, naturalnych warzyw, czy też gajów oliwnych; zabytki światowej klasy w niemalże każdym mieście; a do tego... piękny język, literaturę znaną na całym świecie, kuchnię nie mającą sobie równych i... jeziora. Jeziora polodowcowe, położone wśród alpejskich szczytów, a tworzące jednak klimat śródziemnomorski. I miasteczka nad tymi jeziorami. Miasteczka, które pozostają w pamięci na długi czas. My tym razem mieliśmy sposobność pozachwycać się jeziorem Garda, czyli tym największym na terenie Italii. Historię i atmosferę Gardy poznawaliśmy z miasteczka Sirmione, położonego na małym półwyspie - cyplu wdzierającym się w wody jeziora.








    Znad Gardy ruszyliśmy w stronę jednego chyba z najbardziej malowniczych włoskich regionów, jakim jest Liguria. Okolice Genui stały się dla nas punktem wypadowym do poznawania nie tylko okolic, ale również do wycieczki w stronę Francji i Monako. Od Monako zaczęliśmy. Choć jest to jedno z najmniejszych (zaraz po Watykanie) państw na świecie, to luksusów w nim nie brakuje. W trakcie krótkiej wizyty można zobaczyć bogate kamienice, pałac władcy, historię dawnej stolicy hazardu, poznać trasę Formuły 1 w Montecarlo, czy też odwiedzić grób słynnej księżnej Grace Kelly w katedrze pod sympatycznym wezwaniem... Świętej Dewoty. Co jeszcze zadziwia w Monako to na pewno TE samochody...













    Z Montecarlo mamy już żabi skok na Lazurowe Wybrzeże, więc warto zawitać do Nicei, która jest największym miastem okolicy i jednym z głównych kurortów regionu. Spacer po nicejskiej promenadzie, to spacer w trakcie którego ciężko nie pomyśleć o wydarzeniach zeszłorocznego zamachu i o tym, jak zmieniło to życie tego dzisiaj znowu spokojnego miasta. I choć spacer uliczkami starego miasta pozwala poznać jego inne oblicze, to jednak ludzie licznie wracają na nadmorski deptak.








     Kiedy jesteśmy w Ligurii, absolutnym MUST SEE są miasteczka i okolice Parku Narodowego Cinque Terre. Co tu dużo mówić. Kolorowe kamieniczki osadzone na stokach gór schodzących bezpośrednio do morze. Obserwacyjne twierdze, rybackie porty, kilometry pieszych szlaków. Każde z miast, począwszy od Riomaggiore, skończywszy na Monterosso al Mare mają swój urok, który ciężko porównać z jakimkolwiek innym miejscem we Włoszech. Pewnie też dlatego Cinque Terre zostało objęte patronatem Listy Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO.








     I na zakończenie podróży przez Północ Italii zatrzymujemy się w Mediolanie. Czy jest pozytywny przymiotnik, który nie opisuje tego miasta? Ja takiego nie znalazłam. Stolica mody, handlu, sztuki, kultury... Wizerunek mediolańskiego Duomo (katedry) znany jest każdemu miłośnikowi Włoch. Wizyta na stadionie San Siro to nie lada przeżycie dla miłośników zarówno A.C Milan'u jak i Inter Mediolanu. Sceny Teatralnej La Scali nie trzeba przedstawiać fanom Melpomeny, a galeria Vittore Emmanuele II przyciąga amatorów zakupów. Ci, którzy znajdują wytchnienie w spokojnych wnętrzach muzealnych, celebrując dzieła sztuki z różnych zakątków świata, zaginąć na całe godziny mogą w Castello Sforzesco.




    Niejednokrotnie powtarzam, że w każdej podróży, zarówno tej bliższej, jak i dalszej, najważniejsi są ludzie. Radocha z faktu, że można znowu porozmawiać w języku włoskim, a dzięki temu być jeszcze bliżej tej kultury, razem z jej wszystkimi wadami i zaletami. Różnie się Włochów ocenia. Ale trudno nie lubić ich za ich otwartość, poczucie humoru, atencję jaką obdarzają swoich gości. Gdzie kelnerzy bez mrugnięcia okiem będą donosić grupie kolejne porcje deserów, oliwy do pieczywa czy też wina. Gdzie kapitan stateczku bez obaw da Ci potrzymać stery. Gdzie indziej na świecie pracownik porządkowy poleci zatrzymać metro specjalnie dla Twojej grupy, "bo jest Was tak dużo, że inaczej na raz na pewno nie wsiądziecie". Czy można czuć się źle w takim towarzystwie? :)

     Są jeszcze rodacy, z Twojej grupy. Czyli na przykład przesympatyczna młodzież z liceum, która tak ładnie wciągnęła żart zaproponowany przez kadrę w dniu Prima Aprilis. Młodzież, która wieczorem na tyle intensywnie okupowała linię wifi, że chcąc nie chcąc, usiłując oszczędzać mój prywatny pakiet internetowy i korzystać z tego hotelowego, miałam okazję rozkoszować się ciszą i dobrodziejstwami techniki dopiero wtedy, gdy młódź szła spać. I choć oczy same zamykały się ze zmęczenia, to i te chwile zanurzenia w wielkim starym fotelu na recepcji, były tak błogie i przyjemne, że nie zamieniłabym ich na żadne inne.

     Znalezione obrazy dla zapytania ho bisogno di andare in italia

      "Nie potrzebuję żadnej kuracji. Potrzebuję tylko pojechać do Włoch" Nieustająco <3