Też macie tak, że czujecie zapachy? Wiążą się one dla Was z pewnymi wspomnieniami? Że w jednej chwili, zupełnie przypadkowy zapach przywodzi Wam na myśl konkretne zdarzenie, miejsce, tudzież osobę z przeszłości? Ja jako osoba w ogóle wrażliwa na zapachy, smaki, dotyki, energię wszelaką - mam tak bardzo często.
I tym też sposobem, zapach, który o poranku niepostrzeżenie wkradł się do mojego mieszkania, zabrał mnie gdzieś bardzo daleko od jakże znanych mi czterech ścian. Może sprawił to fakt, że powietrze bardziej pachniało wiosną niż jesienią w pełnym rozkwicie. A może myśl o urlopie, z którego powinnam właśnie korzystać. Może słownik, który leżał na moim łóżku (dział architektura - kurs przewodnika w pełni). W każdym razie ni stąd, ni z owąd znalazłam się - a jakże - w moich ukochanych Włoszech.
Na jednym z najbardziej znanych mi polskich miejsc na włoskiej ziemi. Czyli na polskim Cmentarzu Wojennym na Monte Cassino.
Uczyłam się o Cassino na historii. Słuchałam podczas harcerskich gawęd przy ognisku. Szablony z wizerunkiem niedźwiedzia Wojtka po dziś dzień odnajduję w moich dokumentach, teczkach i zeszytach. Ale nie rozumiałam tego miejsca. Nie czułam go, dopóki nie było mi dane tam pojechać.
Wzgórze Monte Cassino (nieco ponad 500 m.n.p.m), dostojnie spoglądające na przyjezdnych i miejscowych jest miejscem ważnym historycznie nie tylko ze względu na bitwę, która tam się rozegrała. Znajduje się tam również opactwo zakonu benedyktynów - jednak o tym miejscu może innym razem, w innym tekście :)
Jeśli zaś chodzi o sam cmentarz, nie byłoby go, gdyby nie strategiczne położenie wzgórza. Na drodze z włoskiego Południa do Rzymu. Już od czasów starożytnych mawiano, że kto zajmie Monte Cassino, temu Półwysep Apeniński będzie leżał u stóp. Tak też stało się w trakcie II wojny światowej. Bitwa o Monte Cassino, rozgrywająca się w pierwszej połowie 1944 roku była jednym z ważniejszych wydarzeń tej wojny we Włoszech. Jakkolwiek jej skutki odbiły się echem nie tylko w Italii, ale również w całej Europie, zdobywanej stopniowo przez wojska alianckie.
Swoją rolę w trakcie bitwy odegrali również polscy żołnierze pod wodzą generała Władysława Andersa.
Idea powstania cmentarza narodziła się w głowie generała już podczas trwania bitwy. Tylu żołnierzy traciło tam życie... Nie bez kozery siodło, w którym został usytuowany cmentarz, zostało nazwane "Doliną śmierci".
Tym sposobem rozpoczęła się trwająca od 1944 do 1945 roku budowa nekropolii, która zakończyła się uroczystym otwarciem 1 września 1945. Na cmentarzu pochowano ponad 1000 żołnierzy. Co roku 18 maja odbywają się patriotyczne uroczystości organizowane przez polskie środowiska, ku czci poległych.
Sam inicjator budowy cmentarza zmarł w 1970 roku w Londynie. Jednak w swojej ostatniej woli wyraził chęć spoczywania wśród swoich żołnierzy, na Monte Cassino. Życzenie generała zostało spełnione i dziś grób Władysława Andersa oraz jego żony stanowi centralny punkt cmentarza. Miejsce, gdzie obok wizerunku Orderu Virtuti Militari składane są kwiaty i biało - czerwone znicze. Miejsce, gdzie bije polskie serce cmentarza...
Cała nekropolia robi zresztą ogromne wrażenie. Jest tam przestrzeń, ład, porządek, Pewna chronologia. Stała się jedną z ważniejszych miejsc pamięci polskiej poza granicami naszego kraju.
Spacerując, czy to reprezentacyjną aleją wiodącą od bramy głównej (i znajdującego się obok miniaturowego - dosłownie - muzeum wydarzeń bitwy o Monte Cassino), do grobu Generała i górującego nad nim wielkiego krzyża, czy to wąskimi dróżkami pomiędzy skromnymi, ale bardzo wymownymi grobami poległych, czuć moc tego miejsca i dziejących się tam wydarzeń. Tam człowiek po prostu czuje się dumny z tego, że jest Polakiem.
Maków na Monte Cassino nigdy nie widziałam (chyba, że te przywiezione w wiązankach przez turystów i pielgrzymów). Ale fakt faktem, że ziemia cmentarza, ziemia miejsca, na które spłynęło tyle polskiej krwi, jest terenem wyjątkowym dla każdego z nas.
Zawsze wracam tam z wielką przyjemnością. Razem z moimi grupami mogę po raz kolejny przeżywać to wzruszenie. Mój ostatni pobyt na Monte Cassino był chyba najbardziej wyjątkowym z możliwych. Wszystko z racji Pana J., mojego turysty, którego ojciec i brat walczyli pod Monte Cassino. Mało tego, brat tego Pana sam osobiście zajmował się opieką nad Niedźwiedziem Wojtkiem - tym oswojonym "misiem", który skutecznie zmylił Niemców i przyczynił się do sukcesu bitwy. Muszę przyznać, że niezwykłym przeżyciem było posłuchać o wydarzeniach tamtych dni od świadka historii. To dodatkowo wzmocniło magię moich wspomnień związanych z cmentarzem na Monte Cassino.
W samym miasteczku Cassino znajdują się jeszcze inne cmentarze wojenne - niemiecki i angielski. Ale dla nas - Polaków - ten polski - powinien znaleźć się na liście miejsc obowiązkowych do zobaczenia podczas pobytu we Włoszech :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz