środa, 3 stycznia 2018

"Naj" Islandii w moich oczach.

     Islandia we mnie została. Myślę o powrocie do krainy lodu, choć zastanawiam się, kiedy wygeneruję tyle czasu, żeby faktycznie  zrealizować wszystkie te cele. Fakt faktem, chciałabym bardzo - po pierwsze aby zobaczyć zorzę polarną (w końcu po to poleciałam w grudniu!), a po drugie by zwiedzić jeszcze więcej i... skoczyć na Grenlandię :) Pożyjemy, zobaczymy. To wszystko wymagałoby większej organizacji ode mnie. A póki co moje myśli organizacyjne tkwią w lutowej Sycylii i tym, aby w jak najkrótszym czasie zobaczyć jak najwięcej Wyspy Słońca.

     Ale trzeba przyznać, że islandzkie "naj" miałam okazję zobaczyć. Dla chcącego nic trudnego :)

     A co takiego można zawrzeć na liście islandzkiego naj?

Najpiękniejszy wodospad - Gulfoss.

     Niegdyś został uznany nie tylko za najpiękniejszy wodospad Islandii, ale również za jeden z najpiękniejszych na świecie. Gdybyśmy zechcieli przetłumaczyć jego nazwę na język polski wyszłoby nic innego jak "złoty wodospad". Kiedy patrzy się na niego z góry, ma się wrażenie, że znika w szczelinie ziemi. Składa się z dwóch kaskad, które łącznie liczą sobie ponad 30 metrów. Dookoła znajduje się park narodowy i liczne punkty widokowe. Z racji takiej, że zwiedzałam go zimą, nie wszystkie części wodospadu były dostępne dla zwiedzających. Było naprawdę ślisko i aby uniknąć kontuzji trzeba było przemieszczać się krokiem hatifnata ;) Ale mimo częściowego zamarznięcia, zupełnie nie tracił nic ze swojego uroku.









Największy gejzer - Strokkur.

   Tak swoją drogą - próba wymówienia nazwy z islandzkiego wywołuje u mnie definitywne połamanie języka. I - wstyd się przyznać - ale zastanawiam się kiedy będę mogła de facto powiedzieć co konkretnie zobaczyłam na Islandii, bez zerkania do notatek albo do Internetu. Ale krajobrazy pamiętam - i to najważniejsze :)

    Stokkur jest największym gejzerem, położonym w jednej z dolin geotermalnych Islandii, w otoczeniu licznych mniejszych. Już sam spacer w jego okolicy (zwłaszcza zimą) powoduje natychmiastowe odczucie zmiany klimatu. Wydaje się, że dookoła jest cieplej, w powietrzu unosi się zapach siarki, gdzieniegdzie bulgocą pomniejsze gejzery i ciepłe rzeczki. Sam gejzer wybucha mniej więcej co 10 minut na wysokość niemalże 30 metrów, przez co widok jest niesamowity. Czekanie na kolejny wybuch z aparatem w ręce przy -14 stopniach to też było nie lada wyzwanie. Ale warto było poczekać, żeby wyszły fajne zdjęcia :)









Największy las - Thingvellir.

     Ok, może zaczynając ten punkt powinnam napisał, że na Islandii właściwie ciężko mówić o lasach jakichkolwiek. Przy panujących tam warunkach klimatycznych ciężko o wybijające się ku niebu korony drzew. Ale Thingvellir jest pod tym kątem unikatowym terenem Krainy Ognia i Lodu. Bogata roślinność. Piękne jezioro. Park narodowy. Wzmożona aktywność sejsmiczna spowodowana tym, że spotykają się tam dwie płyty tektoniczne.Miejsce jest ważne również ze względu na wydarzenia, jakie miały tam miejsce. W X wieku w tych okolicach po raz pierwszy obradował parlament Islandii, a w 1944 roku to właśnie tu Islandia ogłosiła swoją niepodległość. Byłam tam tuż po wschodzie słońca (godzina 11.30 ;)), więc widok był naprawdę powalający.








Najpiękniejsza czarna plaża  - Reynisfjara.

     Południowa Islandia. Okolice miasteczka Vik. Zwykle nieopodal stacjonują maskonury (te podobne do pingwinów;)). Ale w połowie mroźnego grudnia ciężko ich wypatrywać. Za to bazaltowe kolumny, czarny piasek na plaży, wielkie czarne kamienie i wzburzony Ocean można by podziwiać bez końca. Fale były ogromne i pięknie wyglądały w kontraście z czernią piasku.















Najsłynniejsze wodospady - Seljalandsfoss i Skogafoss.

     Podobnie jak czarna plaża, znajdują się oba w południowej części wyspy. Sama droga do wodospadów to trasa w pobliżu jej aktywnych wulkanów. Podejście - tradycyjnie - z okazji zimy dosyć ograniczone, ale zupełnie nie odbierało to uroku podziwiania obu. Woda spada z wysokości niemalże 60 m, przez co człowiek stojąc u ich podnóża czuje się taaaki maleńki. Ponadto, jeśli decydujecie się na wizytę przy Seljalandsfoss i Skogafoss w grudniu czeka Was nie lada wyzwanie i stąpanie po mocno śliskim gruncie. Warto przestrzegać przepisów bezpieczeństwa, bo można się nieźle skąpać (co mi się wyjątkowo nie udało;)), a mokre ubrania przy trzaskającym mrozie to niezbyt przyjemna sprawa.











Czwarty lodowiec Islandii - Sólheimajökull.



    Jak w tytule - czwarty co do wielkości lodowiec. Właściwie część większej formacji. Widywałam już lodowce w Alpach we Włoszech i Szwajcarii, więc nie spodziewałam się niczego nowego. Ale już sama trasa do Sólheimajökull była dla mnie nie lada wyzwaniem. Niby spacer zajmuje około 20 minut, ale jeśli idzie się zimą w niespecjalnie odpowiednich butach (treki zostały w domu...), to trzeba naprawdę ważyć każdy krok. Ale warto było, zdecydowanie. W lodowcach wszelakich zawsze fascynuje mnie to, że żyją one własnym życiem, zmieniają się pod wpływem zmian klimatu.












     Daliście się przekonać, że na Islandii jest super? :)





2 komentarze: