O Włoszech mogłabym i chciałabym pisać zawsze i wszędzie. Ale czasem mój skomplikowany związek z tym krajem, tak przepełnia mnie różnymi emocjami, że nieraz po prostu brakuje słów.
A związek z Italią mam naprawdę długi. Kilkanaście lat temu to właśnie w tym kraju byłam na pierwszym w swoim życiu obozie zagranicznym. Były to czasy, kiedy dzieci, o ile w ogóle jeździły na obozy, to raczej nad polskie morze czy jeziora. Tak zwana zagranica była dopiero stopniowo odkrywana nawet przez dorosłych Polaków. Dlatego też mój wyjazd na tamten obóz był nie lada wydarzeniem w całej rodzinie. Nie miałam nawet dwunastu lat, jechałam z ówczesną przyjaciółką na drugi koniec Europy - a tam wszystko jakże inne. Jedzenie, język, muzyka, nawet porządek dnia inny niż na obozach, na których do tej pory bywałam.
Uprzedzając nieco fakty - ten wspaniały Kraj zajmujący Półwysep Apeniński musi mieć w sobie coś magicznego. Rozeszły się drogi moje i przyjaciółki, z którą wtedy tak cieszyłyśmy się na ten obóz. Ale faktem jest to, że dzisiaj obie jesteśmy po filologii włoskiej i wracamy do Włoch (również ze względów służbowych) tak często jak to tylko możliwe.
Na wiele lat o słonecznej Italii zapomniałam, pochłonięta eksplorowaniem Wysp Brytyjskich i zgłębianiem kultury - dla odmiany - Półwyspu Iberyjskiego. I tu nagle, kiedy kończyłam już studia na filologii angielskiej, ktoś mądry zrobił na mojej uczelni kurs języka włoskiego. Darmowy dla studentów. Chociaż obowiązków mi nie brakowało, to skusiłam się - uznałam, że można spróbować, a jak się nie uda, to nie będzie o co rozdzierać szat.
Okazało się, że kurs nie był zwykłym podręcznikowym kursem języka, ale jednocześnie jedną wielką lekcją włoskiej kultury i trybu życia. Spodobało mi się na tyle, że po wielu przemyśleniach zdecydowałam się na studiowanie filologii włoskiej. Pamiętam, gdy przyznałam się do mojego pomysłu znajomym z anglistyki, uznali mnie za wariatkę - w końcu ile razy wyklinaliśmy na uroki studiowania filologii obcej... Ale dzisiaj, po kolejnych kilku latach i skończonej kolejnej filologii - niczym Edith Piaf (chociaż ona to akurat po francusku) - niczego nie żałuję.
Studia na filologii włoskiej to również czas, kiedy spędziłam jedno ze swoich największych marzeń - o wyjeździe na studia za granicę. Rok akademicki, który spędziłam na Erasmusie, był tym, który wspaniale zapisał się w moich wspomnieniach. To były miesiące nieustannego zachwytu nad każdym aspektem włoskiej codzienności. Nie zawsze było super kolorowo - marzłam okrutnie mieszkając w XVI - wiecznym budynku po dawnym klasztorze, nieraz gubiłam się myląc autobusy, wkurzałam się na wszechobecne i nagminne strajki paraliżujące życie. Tęskniłam za rodzinką. Ale ten czas zmienił tak wiele w moim życiu... Ponadto włoski język, jedzenie, krajobrazy, kultura, ludzie, na tyle przypadli mi do gustu, że choć nie zdecydowałam się zamieszkać tam na stałe, to wracam tam tak chętnie, jak tylko nadarzy się okazja.
Dziś wróciłam z Italii. Nawet nie wiem dokładnie, który raz w tym roku. Nasycona widokami różnych włoskich miast, dźwiękiem tamtejszego języka i muzyki, smakami i zapachami. Wysiadając z autokaru we Włoszech nawet po kilkudniowej przerwie, czuję jak znakomicie wdychać tamtejsze powietrze. Po wyjeździe służbowym jestem dodatkowo zachwycona, gdy widzę, że turyści poczuli do mojego ulubionego kraju to samo, co ja.
Za dwa dni kolejny wyjazd na Południe. Ale do tego czasu na pewno jeszcze coś napiszę :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz