poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Nie jestem znużona.

    Jak zwykle. Przychodzi czas wytężonej pracy i jazdy bez trzymanki, zwany w moim życiu sezonem turystycznym i zapominam o tym, że miałam pisać bloga bardziej regularnie :) A jak jeszcze do tego dochodzą różne wstrząsy życia codzienno – rodzinnego, to brakuje weny i tym sposobem zaniedbuję bloga na całego. Nie jestem z tego dumna. Ale nie wiem, czy kolejne solenne postanowienie poprawy cokolwiek mi da. A może tak to już z tym moim pisaniem jest. Nie znaczy to, że przestałam być do bólu sentymentalna i że przestałam każdą myśl ubierać w słowo pisane.
            Od marca pracuję na pełnych obrotach. Przeskakuję z autokaru w autokar, w ciągu tygodnia przemieszczając się niejednokrotnie o tysiące kilometrów. Czasem dopada mnie zwykłe ludzie zmęczenie, czasem potęgowane różnymi rodzinnymi zmartwieniami. Ale po największym kryzysie w dni takie jak ten, przypomina mi się, dlaczego wybrałam taki a nie inny sposób życia. Bo to jest i najpiękniejsze i najtrudniejsze w byciu pilotem. To nie praca, to styl życia.
            Podróży w minionych miesiącach było całe mnóstwo. Tych mniejszych i większych. Na drugi koniec kontynentu jak i po moim mieście. Do miejsc znanych i nowych. Do gorących i raczej chłodniejszych klimatów. W pewnym momencie okazało się, że najdłuższą i najtrudniejszą podróżą jest dla mnie powrót do rodzinnego domu. Nie były to miesiące łatwe, ale na pewno bogate w różne doświadczenia. Zaczęłam zastanawiać się, kiedy zaczyna się dorosłość. Czy wtedy, gdy otrzymujesz kawałek plastiku zwany dowodem osobistym, czy wtedy, gdy zaczynasz układać sobie życie z kimś, czy może wtedy, gdy w pełni musisz ponieść konsekwencje swoich decyzji i wyborów. Gdy jesteś dumny z tego, że żyjesz tak, jak chcesz, na własną rękę, ale że płacisz za to pewną określoną cenę. Gdy nagle zrozumiesz, że Twoich bliskich kiedyś może zabraknąć i nie musi to być wcale taka odległa przyszłość. I co można wtedy zrobić... Wrócić do domu rodziców, zakopać się w łóżku w bezpiecznym towarzystwie i nigdy z niego nie wychodzić do złego świata, który potrafi przynieść choroby, śmierć, rozczarowania i przykrości? Czy może właśnie dorosłość jest wtedy, gdy przełykasz łzy i wstajesz z tego łóżka, próbując znaleźć jednak powód do uśmiechu? W pasji, pracy, uśmiechu drugiego człowieka, docenieniu przyjaciół, czy wywalczonym czasie spędzonym z rodziną.
            Po burzy przychodzi słońce. Tego staram się trzymać, chociaż nie zawsze w to wierzę. Ale jednak czekam na to słońce.
            Podczas minionych miesięcy zgromadziłam wiele materiałów, które pewnie w czasie długich jesiennych wolnych wieczorów ubiorę w słowa i opracuję w formie postów na blogu. Zabiorę Was wspomnieniami do pięknej Chorwacji, którą polubiłam od pierwszego wejrzenia. Będzie czas na moje kochane Włochy, czeskie zamki, powiew wschodu na Łotwie, w Estonii, czy też skandynawskie nuty z Finlandii i kilka polskich miejsc. Troszkę też na pewno o Francji czy też o Niemczech. Nudzić się nie będę, mam nadzieję, że Wy też nie :)
            A póki co... Póki co stwierdzam, że moją pracę najbardziej jednak kocham we Włoszech. To zdecydowanie moja druga ojczyzna :) Tu odpowiedzi na pewne pytania przychodzą same, nie trzeba ich szukać.


            Zastanawiam się nieraz na ile mojej włoskiej pasji udaje mi się „sprzedać” moim turystom. Przyjeżdżają tu z pewnymi oczekiwaniami, niektórzy pierwszy raz w życiu, dla jednych to tylko kolejna podróż zagraniczna, dla innych pierwsza z wielu, które jeszcze odbędą. Są w moim wieku, młodsi, lub też znacznie starsi. Każdy z nich spojrzy na ten kraj przez pryzmat swoich przekonań i doświadczeń. Nie muszą tu, tak jak ja, zostawiać serca. Ale jest mi miło, gdy przynajmniej wiem, że darzą ten mój drugi kraj sympatią.
            Jadąc do Italii tym razem, chyba pierwszy raz w życiu jechałam z pewnymi obawami. W końcu wyjeżdżałam dzień po trzęsieniu ziemi... Nie wiedziałam, co tu zastanę. Tzn. rejony, w których przebywam nie znajdowały się w zasięgu epicentrum. Ale widziałam opisy i refleksje moich włoskich znajomych chociażby na facebooku. Nie miałam zatem pojęcia, jakie nastroje będą tu panowały, kiedy przyjedziemy.
            Ale już w momencie wyjścia z autokaru w pierwszym włoskim mieście na trasie naszego przejazdu, wiedziałam, że jakoś to będzie. I że jest coraz lepiej.
            Dlaczego we Włoszech czuję się dobrze? A czy może być inaczej, jeśli w dzień wolny przy trzydziesto – kilku stopniowym upale, siedzę na tarasie z głową w cieniu, nogami wystawionymi w stronę słońca, na horyzoncie z jednej strony mam góry, z drugiej malowniczą Gaetę, na dole basen, skąd dobiega delikatna muzyka, panie z obsługi hotelu sprzątają sąsiednie pokoje ze śpiewem na ustach, wieje przyjemny wiatr od Morza Tyrreńskiego, a kelnerzy, recepcjoniści i właściciele hoteli mówią „dobrze, że wróciłaś”. I ja też się cieszę zawsze, kiedy wracam.
            Wczoraj, kiedy w czasie wolnym udałam się z turystami na obiad we Florencji, zaczęli zadawać mi różne osobiste pytania, między innymi takie, czy nie czuję się znużona powrotami w to samo miejsce. Zaczęłam im tłumaczyć, dlaczego nie. Opowiadać o moim sentymentaliźmie, przywiązywaniu się do ludzi i miejsc, o tym, że za każdym razem patrzę na zabytki, dzieła sztuki i krajobrazy oczami moich turystów. Że „lubię wracać, tam, gdzie byłam już”. Mój monolog przerwał witający się ze mną wylewnie nasz włosko – polski przewodnik, za chwilę dołączyła do niego jego mama. Turyści wybuchnęli śmiechem, mówiąc, że scena, którą zobaczyli, jest najlepszą odpowiedzią na ich pytanie. Włochami nie jestem znużona nigdy :)