wtorek, 25 sierpnia 2015

Paryż nowoczesny. Paryż futurystyczny. Paryż dziwny.

     Leniwe popołudnia i wieczory wkrótce się skończą, zastąpione moją włoską - pilocką codziennością. I poniekąd już się nie mogę doczekać :-) Ale nim na blogu zapanują włoskie klimaty (moje zresztą ukochane), to pozwolę sobie jeszcze na chwilę odlecieć do Paryża...

    Z jaką architekturą kojarzy nam się Paryż? Stare, ale zadbane kamienice, jasne budynki, dominujący piaskowiec, klimaty niezmienne, które przywołują na myśl dawne pocztówki i obrazki stolicy Francji z czasów Belle Epoque... Szukasz romantyzmu? Jedź do Paryża. Szukasz nostalgii - jedź do Paryża. Szukasz powiewu minionych lat - Paryż czeka. Mogłabym wyliczankę kontynuować - szukasz artystycznej duszy, malarzy ze sztalugami na ulicach, bukinistów, murów, które zdają się wciąż oddychać przeszłymi wydarzeniami - Paryż będzie idealną destynacją dla Ciebie. Co więcej - w tym mieście jakby wciąż czuć zapachy jego dawnych mieszkańców, echo ich kroków na chodnikach zdaje się być uwięzione na wieki pomiędzy budynkami, w których mieszkali. Trąci to lekką nutą dekadentyzmu, a zarazem - Paryż jest jedną wielką tętniącą życiem inspiracją dla przybywających tak tłumnie gości. Sama widzę po sobie, jakie wrażenie robi na mnie to miasto. Choć byłam w nim nie pierwszy raz, mój zachwyt rośnie z każdą kolejną wizytą.

     Jednakże - tak zgodnie z obrazkowymi natchnionymi wizerunkami stolicy nad Sekwaną - jeśli szukasz nowoczesności, dowodów rozwoju i odniesień do współczesnego świata - Paryż nie ma Tobie nic ciekawego do zaoferowania. Jest to oczywiście bardzo złudne wrażenie. Dlatego też ten post chciałabym poświęcić dwóm dzielnicom Paryża - zupełnie innym niż wszystkie. I zupełnie odbiegającym od stereotypów.

      Pierwszą z nich jest La Defense. Mówi się o niej, że jest paryskim Manhattanem. I nie dziwne. Z założenia była to międzynarodowa dzielnica biznesowa, której inicjatywa budowy zaistniała w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku. Dzisiaj pracuje tam ponad 150 tysięcy osób. Przeszklone drapacze chmur, gigantyczne rzeźby i niczym wisienka na torcie - jakby dla przeciwwagi słynnego Łuku Tryumfalnego Napoleona Bonaparte - nowoczesny Łuk Wielkiej Arki, który symbolizować ma okno na świat.





     Łuk, trzeba przyznać - robi ogromne wrażenie. De facto jest to wysoki na 110 m sześcian, obłożony 34 tysiącami marmurowych płytek. Widok ze szczytu rozciąga się aż do Luwru, a przy ładnej pogodzie - nawet i dalej. W dwóch filarach - podstawach Łuku znajdują się biura. Budowla nie tylko sprawia wrażenie monumentalnej, tylko po prostu taka jest. W środku spokojnie zmieściłaby się bowiem chociażby katedra Notre Dame. Aby zmniejszyć wrażenie przytłaczającego momentami ogromu - a także sprawić by pomiędzy filarami mniej dął wiatr - nad ziemią rozpięto białą konstrukcję do złudzenia przypominającą dach namiotu, przez mieszkańców i pracowników La Defense jest natomiast nazywana po prostu chmurą.



     Przed Łukiem Wielkiej Arki rozciąga się ponad kilometrowa esplanada. A wzdłuż niej - w budynkach zbudowanych głównie ze szkła, stali i betonu - siedziby ponad połowy najważniejszych francuskich korporacji. Esplanada, ze względu na swoje walory artystyczno - architektoniczne, a także nieco futurystyczny klimat, jest również swoistym rajem dla piechurów. Kiedy spacerujemy wzdłuż La Defense, widzimy jak architekci prześcigają się koncepcjach na nowoczesne budynki. Oprócz tego podziwiać możemy ponad siedemdziesiąt rzeźb różnych europejskich artystów. Na końcu esplanady wielka fontanna wprost zachęca, żeby w upalny dzień zaznać w niej nieco ukojenia podczas moczenia nóżek.



     Sama nazwa dzielnicy - obrona - nawiązuje do zdecydowanie nie najnowocześniejszych wydarzeń. Jej inspiracją była bowiem obrona miasta z czasów Komuny Paryskiej z roku 1871. Właśnie w miejscu dzisiejszego La Defense powstańcy zorganizowali swoje miejsce walki...


    Kolejną dzielnicą, o której nie sposób nie wspomnieć nie nazywając jej nieco "dziwną" jest okolica Centrum Pompidou. Samo centrum stanowi jedną z najbogatszym pod względem kolekcji galerii sztuki współczesnej na świecie. Jest to również jedna z najbardziej nowoczesnych bibliotek multimedialnych, w jakich Europejczykom zdarzy się bywać. Dlaczego Centrum mówi się dziwne? Ponieważ budynek, w którym się znajduje jest co najmniej trochę awangardowy. Jego trzewia (o ile budynek może takowe posiadać) zostały "wyrzucone" na zewnątrz, by zmaksymalizować powierzchnię wystawową Centrum. I nic nie jest tu przypadkowe. Elementy konstrukcyjne, ciągi komunikacyjne i instalacje techniczne biegną wzdłuż przeszklonych ścian. Każdy element oznaczony jest innym kolorem. I tym sposobem żółty to instalacja elektryczna, niebieski to przewody wentylacyjne, zielonym natomiast wskazano sieć wodno - kanalizacyjną. Pozostaje jeszcze przeplatający się kolor czerwony, który został zarezerwowany  dla wind i ruchomych schodów, które niczym bluszcz pną się po fasadzie budynku, w szklanym tunelu i tworzą na niej ogromny zygzak.




    Centrum Pompidou zostało wybudowane w 1969 roku na polecenie prezydenta Georgesa Pompidou, dlatego też budynek, który wzbudził tyle kontrowersji i zamieszania do dziś nosi jego imię.

     Jeśli jesteście zainteresowani malarstwem Pabla Picassa, Henriego Matisse'a, Vassily'ego Kandinsky'ego, Joana Miro czy też Marca Chagalla lub Salvadora Dali - Pompidou to muzeum właśnie dla Was.

     Przed budynkiem Centrum znajduje się plac - atelier prekursora współczesnej rzeźby, rumuńskiego artysty Constantina Brancusiego. Jest to ciekawa, amfiteatralna przestrzeń, na której można chwilę odpocząć od zgiełku miasta podziwiając przy tym popisy ulicznych sztukmistrzów, muzyków i mimów.



     Tuż obok Centrum Pompidou znajduje się kolejny intrygujący punkt jakim jest plac Igora Strawińskiego, rosyjskiego kompozytora. Plac zdominowany jest przez olbrzymią fontannę imienia artysty, z ruchomymi rzeźbami przedstawiającymi różne kolorowe stwory i dziwaczne czarne instalacje, które podczas wypluwania wody kręcą się wokół własnej osi, a każdy z tych elementów inspirowany był innym utworem Strawińskiego. Pod fontanną zaś kolejna gratka dla miłośników historii sztuki - siedziby swoje mają tam placówki artystyczne Centrum Pompidou.



     Osobiście polubiłam te niesztampowe rejony Paryża. Mają w sobie coś intrygującego i pociągającego. Chce się tam wracać. Chociażby po to, by z wysokości schodów u podnóża Łuku Wielkiej Arki poobserwować całe La Defense, czy znowuż siedząc przy atelier przed Pompidou chłonąć atmosferę tego miejsca i podglądać ludzi odwiedzających Centrum i przemieszczających się w jego wnętrzach. Jak wiele innych terenów Paryża, miejsca te mają swoją duszę. Choć wydawać by się mogło, że w nowoczesności nie odnajdziemy nic uduchowionego. Polecam.

środa, 19 sierpnia 2015

Paryż w telegraficznym skrócie

     Choć w mojej głowie pomału kotłują się już myśli o ukochanej Italii, to jednak nie zapominam o fakcie, że pół mijającego właśnie miesiąca spędziłam w romantycznej stolicy kraju nad Sekwaną. Nie powinno być dziwne zatem, że ta tematyka będzie teraz na blogu dominować. W dużej mierze dzięki Paryżowi moje życie się zmieniło. Przeszłość jest przeszłością, czas skupić się na teraźniejszości i zerkać w przyszłość - bo tam mnie jeszcze nie było :)



     O Paryżu można pisać dniami i nocami. Od setek lat zresztą się pisze. I każdy z tych opisów wnosi coś do postrzegania tego miasta. Miasta o wyjątkowym charakterze. Moim zdaniem nie ma podróży bez refleksji na temat miejsca, które się zwiedza. Zabytki to jedno. Kultura to drugie. Ludzie mieszkający w tym czy innym regionie to jeszcze co innego. Ale każde miejsce ma też swój zapach, smak, muzykę, fakturę. Można próbować to opisać. A można udać się tam i spróbować na własnej skórze to odczuć.



     Jeszcze wiele postów poświęcę Paryżowi - ponieważ nad każdym miejscem chciałabym się pochylić, ponieważ każde miejsce ma swoją wyjątkową strukturę, którą oferuje turystom, mieszkańcom, przejezdnym... Ale dzisiaj chciałabym opisać stolicę Francji pod kątem skrótu - najważniejszych rzeczy, które warto odwiedzić będąc tam choć przez kilka dni.


      I pozwolę sobie zacząć od mojego zdecydowanie ulubionego miejsca w Paryżu. Wzgórze Montmarte. Tam najbardziej czuję to miasto. W całym pędzie, wśród tłumu turystów, tam można się wyciszyć i spojrzeć na nie z dystansu, zweryfikować swoje poglądy i wyobrażenia na temat Paryża (nabrane z książek, przewodników, filmów, piosenek - w końcu gdzie on się nie pojawił!). Po przebrnięciu schodów prowadzących do Bazyliki Sacre Coeur, odwracasz się i widzisz całe miasto. Gdzieś obok ktoś gra na gitarze, ktoś inny nuci Edith Piaf, ktoś je pieczone kasztany. Nie widzisz Wieży Eiffla - chyba najbardziej rozpoznawalnego symbolu miasta, ale i tak masz wrażenie, że masz je na wyciągnięcie ręki.




      Parę kroków od Bazyliki zaś - Plac Artystów i Malarzy, Place Du Terte, wraz z jego straganami i kawiarenkami. A w okolicach Muzeum Montmartu, okoliczne winnice, cmentarz, piekarnie, cukiernie. Obrazkowa Francja w pigułce.


     Schodząc z Montmartu można przespacerować się po Placu Pigalle. Tam, gdzie rosną najlepsze kasztany, jest też paryska dzielnica rozpusty, klubów ze striptizem, seks - shopów, a także Muzeum Seksu. Nieopodal - Moulin Rouge, czyli pierwszy europejski kabaret, gdzie tancerki popisywały się umiejętnościami iście akrobatycznymi przy pokazach kankana.




     Dalej, cóż dalej... Po co ludzie jeżdżą do Paryża? Zobaczyć Wieżę Eiffla. Wybudowaną z okazji Wystawy Światowej w 1889 roku, początkowo niekoniecznie przez mieszkańców lubianą i akceptowaną. Monsieur Eiffel dzisiaj pewnie zaśmiałby się w twarz wszystkim sceptykom, którzy wieszczyli, że Wieża skompromituje Paryż i powinna być jak najszybciej rozebrana. A może z wrodzoną sobie skromnością po prostu przewraca się w grobie widząc miliony ludzi, którzy każdego roku ustawiają się w kolejce, by wjechać na szczyt dzieła jego życia...



     Z Wieży z jednej strony widać Pola Marsowe, z drugiej zaś ogrody Trocadero zakończone muzeum. Warto przespacerować się i w jedną i w drugą stronę.


     Kto oglądał "Dzwonnika z Notre Dame"? Ja miałam to szczęście, że za czasów mojego dzieciństwa utwór ten doczekał się nawet ekranizacji animowanej. Dlatego też mniej więcej od dziesiątego roku życia, karmiłam swoją wyobraźnię myślą o wizycie w Katedrze Notre Dame w Paryżu. Katedra znajduje się w sercu miasta - w najstarszej jego części, na wyspie "Cite".



     Stamtąd już tylko żabi skok do Dzielnicy Łacińskiej (Sorbona) i dalej do Panteonu Sław - kolejnej wyjątkowej nekropolii Paryża. Lub w drugą stronę miasta - do paryskiego ratusza, zwanego po francusku Hotel de Ville.





    Wyspa Cite połączona jest z paryskim stałym lądem kilkoma mostami, z których co jeden to ładniejszy. Te które najbardziej pozostają w pamięci, to najstarszy most Paryża (Ponte Neuf) i najpiękniejszy Most Aleksandra III.



     A jaka jest najpopularniejsza piosenka o Paryżu? Ooo Champs - Elysees... Jedna z najpopularniejszych dzielnic handlowo - usługowych, obdarzona mitologiczną nazwą, która wskazywała na przedsionek do raju. Posiadacze zasobnych portfeli na pewno mają tam pole do popisu - pozostali zaś - przynajmniej mogą nacieszyć oczy :)



     Pola Elizejskie rozpoczyna z jednej strony Łuk Tryumfalny - wyraz megalomanii Napoleona Bonaparte, kolejny bardzo popularny symbol Paryża, a zarazem najstarszy w Europie Grób Nieznanego Żołnierza. Przy Łuku natomiast rondo De Gaulle'a znane z nieustannych korków i... braku zasad ruchu kołowego :)



    Po drugiej stronie Pól Elizejskich aleja zamknięta jest placem uważanym przez wielu najpiękniejszym placem Paryża - Plac Concorde - Zgody - dziś na neutralna nazwa i obiekty tam się znajdujące pozwalają zapomnieć o krwawej historii tego miejsca (ale o tym w osobnym już poście).




     Dla mnie ciekawym placem, położonym wcale nie tak znów daleko od Concorde jest Plac Vendome - ciekawe miejsce dla miłośników historii Europy, muzyki i... hotelarstwa :)



     Niedaleko Vendome wstąpić można jeszcze do Opery i okazałego Kościoła Świętej Magdaleny. Stamtąd chwila - moment i znajdziemy się przy Muzeum Perfumów we Fragonardzie.





     Później już tylko spacer Bulwarami w stronę Sekwany (jej nabrzeże zostało wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO).



     Kolejnym miejscem - muzeum najczęściej i najchętniej odwiedzanym przez turystów rok rocznie w skali turystyki światowej, jest Luwr. Doprawdy. Światowej klasy muzeum, które znane jest głównie z obrazu "Mona Lisa"... I szklanej piramidy, która stanęła na placu przed dawnym zamkiem - rezydencją królewską w XIX wieku, kiedy to obiekt został poddany gruntownemu remontowi.




     Na sam koniec, wszystkim zmęczonym proponowałabym krótki relaks w Ogrodach Luksemburskich - zielone płuca miasta, gdzie można znaleźć odrobinę wytchnienia od gorączki tętniącej życiem metropolii.



    Aby zobaczyć wszystkie obiekty, miejsca, o których wspominam w poście, potrzeba kilku ładnych dni (ze 3 spokojnie). O wielu innych przez te trzy dni nawet nie zdążymy dobrze pomyśleć. A mnóstwo ich jeszcze, wartych odwiedzenia, na mapie miasta. Ale do Paryża trzeba powrócić - i to nie raz ani nie dwa, żeby poczuć, że się to miasto spenetrowało od podszewki. Żeby wejść w Paryską mysią dziurę, trzeba na pewno wielu lat i powrotów do stolicy miłości. I spokojnego celebrowania rytmu tego miasta, żeby dobrze je zrozumieć :) Ja wrócę na pewno. A Ty?

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Paryż. Pere Lachaise

      Pierwotna, pewnie bardziej uduchowiona wersja tej notki, powstawała na lotnisku Paryż Beauvais, następnie w samolocie lecącym stamtąd do Warszawy... Niestety, odeszła w niepamięć wraz z pozostałymi danymi z mojego tabletu, który został skradziony w ... Paryżu, jakiś tydzień później. No cóż, mijający pomału sezon turystyczny, oprócz tego, że bardzo pracowity i niezwykle udany, jest też dla mnie bogaty w różne, również gorzkie wydarzenia.
      Ale chciałabym wrócić, po kolejnej zresztą wizycie tam, do notki na temat cmentarza Pere Lachaise. No cóż, każdy ma jakiegoś bzika, każdy jakieś hobby ma... A mnie zawsze atawistyczną przyjemność sprawiało penetrowanie starych cmentarzy. Już jako nastolatka wzięłam na siebie dbanie o groby rodziny Babci na zabytkowej gorzowskiej nekropolii, jako dziecko w wolnym czasie łaziłam godzinami po wiejskim starym cmentarzyku zlokalizowanym nieopodal domu Dziadków, odwiedzając przyjaciółkę w Warszawie, zamiast celebrować lekcję salsy z rodowitymi Kubańczykami, martwiłam się tylko, czy wstanę na następny dzień, żeby móc pojechać na Powązki. W liceum napisałam artykuł do lokalnej gazety na temat niszczejącego gorzowskiego cmentarza. We Lwowie swoje pierwsze kroki skierowałam ku Cmentarzowi Łyczakowskiemu, a w Wilnie wykłóciłam się z przewodniczką, żeby zabrała naszą grupę na Rossę, chociaż ona wcale tego nie planowała... Tak też nie dziwne, że jednym z moich ulubionych miejsc w Paryżu stało się melancholijne Pere Lachaise.



      Największy cmentarz współczesnego Paryża został założony w pierwszej dekadzie XIX wieku na terenach zielonych, które zostały nadane zakonowi jezuitów przez samego Ludwika XIV. Nekropolia nosi zresztą imię osobistego spowiednika monarchy, ojca (Pere) Lachaise. Decyzję o utworzeniu cmentarza podjęto w odpowiedzi na intensywny rozwój zarówno liczebny jak i powierzchniowy miasta, kiedy okazało się, że przyparafialne małe cmentarzyki centrum Paryża nie dają rady już spełniać swoich funkcji ze względu na wszechobecne przeludnienie... Niestety, Paryżanie nie mieli początkowo zaufania do nowej lokalizacji i nie chcieli chować tam swoich zmarłych. Dekadę po uroczystym otworzeniu cmentarza znajdowało się tam zaledwie... kilkanaście grobów.
     Władze zatem musiały uciec się do swoistego PRu. Na teren Pere Lachaise sprowadzono nagrobki popularnych, ważnych dla historii i kultury kraju Francuzów, by uczynić teren nekropolii bardziej "przyjaznym" dla potencjalnych zainteresowanych.
      Tak też na nekropolii swoje miejsce ostatniego spoczynku znaleźli zasłużeni dla literatury nie tylko francuskojęzycznej, ale właściwie dla całej literatury europejskiej Molier i Fontaine. Ich ponadczasowe, uniwersalne utwory po dziś dzień znajdują się w kanonie lektur. Jak zatem nie chcieć chować swoich bliskich w tak zacnym towarzystwie.






       Kolejną parą, która przydała fame'u cmentarzowi Pere Lachaise przydali legendarni średniowieczni kochankowie - Abelard i Heloiza, których historia zawsze napawa mnie swoistą melancholią. Piotr Abelard był jednym z najwybitniejszych XII - wiecznych wykładowców szkoły działającej przy katedrze Notre Dame. Miał 39 lat, gdy na jego zajęcia trafiła 16 - letnia wówczas Heloiza, ukochana siostrzenica kanonika katedry. Ich płomienny romans, który na zawsze zapisał się na kartach historii potrwał zaledwie osiem miesięcy. Kiedy prawda wyszła na jaw, kochankowie zostali nie tylko rozdzieleni, ale również surowo ukarani. Kanonik Notre Dame po pierwsze nie mógł wybaczyć swojemu wykładowcy, że odważył zbliżyć się do młodziutkiej uczennicy, a po drugie, że skalał natchniony zawód nauczyciela. W średniowieczu obowiązywała bowiem zasada, że człowiek, który poświęca swoje życie sprawom naukowym, powinien był zachować celibat. Heloiza znalazła się w klasztorze, natomiast Abelarda... wykastrowano i wyrzucono z Notre Dame. Fakt faktem, zaczął działać po tym w dzisiejszej Dzielnicy Łacińskiej, dając przy tym podstawy dla późniejszego uniwersytetu Sorbona, ale swojej ukochanej nigdy miał już później nie zobaczyć. Listy, które pisali potem do siebie Abelard z Heloizą, stały się jednym z koronnych przykładów najpiękniejszej sztuki epistolarnej, zwłaszcza listów miłosnych. Historia nieszczęśliwych kochanków doczekała się również ekranizacji w 1988 roku. A jakie były ich dalsze losy? Co prawda Heloiza wyraziła wolę znalezienia się po śmierci w jednej mogile z Abelardem, jednakże doczekała się realizacji tejże woli dopiero ładnych kilka lat później. Dzisiaj wraz z ukochanym spoczywają na Pere Lachaise w jednym z najbardziej charakterystycznych grobowców, wykończonych okazałym ażurowym baldachimem. Nie sposób ich ominąć podczas wizyty na cmentarzu.





 A skąd moja melancholia dotycząca tej pary? Otóż zastanawiam się, dlaczego ta wielka legendarna miłość, która przechodzi do historii, zawsze musi być tą nieszczęśliwą...

      Kolejna smutna historia, już bardziej współczesna, która znalazła swój finał właśnie na tej francuskiej nekropolii, to losy Jima Morrisona. Genialny wokalista zespołu The Doors przybył do stolicy artystów w początku lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku, by szukać natchnienia i leczyć pogłębiającą się depresję. Niestety, nie do końca mu to wyszło. "Terapia" polegająca na zastosowaniu coraz większej ilości alkoholu i narkotyków zakończyła się tym, że trzy miesiące po przeprowadzce do Paryża żona Morrisona znalazła go martwego w ich mieszkaniu. Aby uniknąć histerii fanów, pogrzeb odbył się szybko i w dużej tajemnicy. Jednak wieść o śmierci idola tłumów szybko przedostała się do informacji publicznej i tak też fani wokalisty zaczęli urządzać całkiem konkretne libacje na grobie zmarłego. Dlatego też nagrobek Morrisona był jednym z pierwszych, które odgrodzono od publiczności metalowym płotem. W odpowiedzi na takie działanie, na drzewie przy płocie ludzie zostawiają teraz przeżute gumy i niedopałki swoich papierosów. A na samej barierce swoje  bransoletki i inną biżuterię.





     Polonicum (jednym z wielu, ale chyba najbardziej znamienitym) na Pere Lachaise jest mogiła Fryderyka Chopina. Jest to jedna z dwóch postaci, obok mojej idolki, Marie Skłodowskiej - Curie, o przynależność narodową których rywalizujemy z Francuzami. Urodzeni w Polsce, musieli wyemigrować z racji trudnych warunków życiowych panujących ówcześnie w naszym kraju oraz z powodu braku możliwości rozwoju swoich talentów. Francja chętnie przyjmowała pod swoje skrzydła emigrantów z kraju nad Wisłą. Tym też sposobem największe dokonania w ich karierze przypadły na okres życia właśnie w tym kraju. Tam też oboje dokonali żywota. Chopin spoczął na Pere Lachaise, a Skłodowska w Panteonie sławy. Nagrobek dla wielkiego kompozytora zaprojektował zięć jego wieloletniej kochanki, skandalizującej francuskiej pisarki, George Sand. Myślę, że miłym akcentem w przypadku Chopina na Pere Lachaise jest to, że przy jego nagrobku zawsze znajdują się polskie motywy. Biało - czerwone kwiaty, znicze, wstążki. Pamiętamy o naszym rodaku na jednej z największych polskich nekropolii poza granicami kraju...



     Jeśli zaczynamy zwiedzanie cmentarza od jego głównej bramy, przywita nas okazały symboliczny Pomnik Umarłych. W mogile spoczywają spleceni w ostatnim miłosnym uścisku nadzy kochankowie. Nad nimi niczym pocieszyciel pochyla się Anioł Śmierci. Piętro wyżej widzimy owych kochanków przekraczających wrota śmierci, wchodzą do ziejącej ciemnością wielkiej dziury. Anioł towarzyszący parze rozpraszać ma mroki tej chwili. Dookoła zaś tłumy ludzi zmierzają ku temu samemu, nieuchronnemu końcowi. Przypomina mi to średniowieczne Danse Macabre ukazujące, że wobec spraw ostatecznych wszyscy jesteśmy sobie równi...



     Skoro już mowa o symbolicznych pomnikach, nie brak ich na Pere Lachaise. Moim zdaniem najbardziej wymowna jest aleja poświęcona deportowanym do obozów zagłady w trakcie II wojny światowej. Czasy okupacji w stolicy Francji wyglądały nieco inaczej niż w naszym kraju. A jednak przyniosły ze sobą wiele deportacji, prześladowań, masowych egzekucji, kolaboracji i walki o niepodległość. Wielu ludzi zostało wywiezionych do obozów zagłady w Dachau, Ravensbruck, Auschwitz i innych. Doczekali się oni swojego miejsca pamięci na paryskim cmentarzu. Niektóre pomniki przypominają zwykłe nagrobki, inne są bardziej okazałe. Na mnie największe wrażenie robi pomnik więźniów z Auschwitz, odlane z brązu figury, niczym ubrane w więzienne pasiaki. Wracają pewnie po kolejnym dniu morderczej pracy, na taczce wiozą zwłoki kolegi, który nie przetrwał...











     Nieopodal tej samej alei znajduje się miejsce, które w 1871 roku spłynęło krwią ponad setki ludzi. Ściana Komunardów. Przypomina o brutalnych czasach Komuny Paryskiej, a właściwie o momencie, kiedy władze Paryża zaczęły rozprawiać się z jej zwolennikami. Właśnie tam ich rozstrzelano. 147 osób. Które straciły życie w wyniku bratobójczych walk. Dzisiaj Ściana Komunardów jest miejscem ważnych uroczystości patriotycznych.



     Kolejną osobą, którą warto odwiedzić na Pere Lachaise jest Oskar Wilde. Pisarz, skandalista o innowacyjnych pomysłach i irlandzkich korzeniach. Jego utwory w ciekawy sposób pokazywały prawdę o naturze ludzkiej. Również o jej ciemnej stronie. Ze względu na swoje skłonności homoseksualne Wilde popadł w niełaskę jemu współczesnych i został skazany na fizyczną pracę. Zastanawiający jest fakt, że tradycją na paryskiej nekropolii było całowanie pomnika pisarza przez kobiety z ustami wymalowanymi na czerwono. Działo się tak dopóki pomnika nie osłonięto wysoką szklaną przesłoną...



     Nawet na cmentarzu można się czasem pośmiać. Nagrobkiem, który zawsze rozładowuje przygnębienie grupy z lekka już zdołowanej pobytem na cmentarzu, jest nagrobek Charles'a Noira. Bawidamka zmarłego w wieku zaledwie dwudziestu kilku lat. Projektant jego grobu zażartował sobie tworząc figurę mężczyzny obdarzonego wyjątkowo sporym ... przyrodzeniem. Jak głosi legenda, owo przyrodzenie Panie muszą dotknąć, aby mieć szczęście w miłości. Panowie zaś, aby zachować wigor do końca swoich dni.



     Takie właśnie jest Pere Lachaise. Różnorodny. Bogaty. Zabytkowy. Współczesny zarazem. W wielu miejscach zaopiekowany niczym najpiękniejsze dzieło sztuki. A w innych zaniedbany i napawający smutkiem. O niektórych nagrobkach nikt już nie pamięta. A inne same w sobie stanowią atrakcję turystyczną. Warto go zobaczyć. W powyższej notce wspomniałam jedynie o kilku, moim subiektywnym okiem, najważniejszych miejscach cmentarza. Znajduje się tam jeszcze wiele innych grobów znanych postaci. O niektórych zapomniałam, do innych nie dotarłam jeszcze podczas mojego penetrowania tego miejsca, o innych nie wspomniałam celowo, wskazując jedynie te miejsca, które zrobiły na mnie największe wrażenie. Ja wiem, że na pewno jeszcze tam wrócę.