sobota, 27 grudnia 2014

Podróżnicze podsumowanie 2014

     Kończy się rok 2014. Blogerzy podróżniczy, których czytuję, robią swoje podróżnicze podsumowania. Spróbuję i ja. To był dobry rok, choć pełen rewolucji. I momentami niełatwy. Rok zmiany pracy, zmiany miejsca zamieszkania, rok walki z chorobą. Ale też rok wielu pozytywnych wydarzeń, miejsc i ludzi, którzy stanęli na mojej drodze.

Ale od początku.

Styczeń.

W styczniu za dużo się podróżniczo u mnie nie działo. Poza kanonowym zwiedzaniem Poznania. Wstyd się przyznać, ale teraz mieszkam już w tym mieście, a nadal nie wszystko udało mi się zobaczyć. Bo na to co najbliżej przecież zawsze mamy czas.

Luty.

Luty już był ciekawszy. Poczułam się lepiej, pojechałam ze starymi znajomymi do Zakopanego trochę naładować baterie w ukochanych Tatrach. Potem z moimi dzieciaczkami z drużyny produkowałam się pod Witnicą na biwaku. A następnie przyszedł czas na Kanon PTTK i Paradyż, Zieloną Górę i Barlinek. Mimo lutego pogoda dopisywała, a ja dowiedziałam się wielu ciekawostek o miejscach pozornie mi znanych. Luty to również moje pierwsze samodzielne wyzwanie w karierze pilota zagranicznego i wyjazd z zaprzyjaźnioną grupą do Berlina.

Marzec.

Marzec rozpoczął się od dokładnej penetracji Szczecina, również zgodnie z Kanonem Krajoznawczym. Doceniłam uroki tego miasta i przekonałam się, że jest całkiem atrakcyjne turystycznie. Później pojechałam jako pilot do Wilna, nawiązując przy okazji współpracę z kolejnym biurem podróży. W marcu zdobyłam też kolejny szczyt z Korony Gór Polski - a mianowicie Kłodzką Górę. I po raz kolejny pilotowałam wycieczkę do Niemiec, tym razem Stralsund.

Kwiecień.

W kwietniu moja kariera zaczęła się na dobre. Ale zanim rozkręciłam się w pracy pojechałam jako turystka zobaczyć Amsterdam i Ogrody Keukenhof. Kanon Krajoznawczy Polski zaprowadził mnie do Grudziądza, Chełmna i Świecia, a kilkudniowe zlecenia pilotażowe do Trójmiasta, Malborka i na Mazury.

Maj.

Maj był już zupełnie szalonym, ale dobrym miesiącem. Węgry - Budapeszt, Esztegom, Szentendre, Wyszegrad. Znowu Amsterdam i Keukenhof. Malbork, Gniew, Warszawa, Praga, Bratysława, Wiedeń, a także Szlak Piastowski i Wrocław.

Czerwiec.

Czerwiec zaczęłam w moich ukochanych Włoszech, a tam Werona, Wenecja, Asyż, Rzym. Potem znowu Gniew i Malbork, Trójmiasto, Toruń, Kłodawa i Kopalnia Soli. Później na chwilę zastopowałam, bo trzeba się było obronić.

Lipiec.

Najpierw wybyłam na trzy długie tygodnie do Bułgarii budząc w sobie przy okazji zainteresowanie Bałkanami i chęć lepszego ich poznania. Później przyszła pora na to, co lubię najbardziej, czyli nasze polskie piękne góry. Tym razem Pieniny. Trzy Korony, Wąwóz Homole, Dunajec, Zamki Czorsztyn i Niedzica. Oczywiście mój apetyt nie został do końca zaspokojony. Wysokiej nie zdobyłam. Pobliskiego Turbacza również. Muszę tam wrócić!

Sierpień.

W sierpniu walczyłam o zdrowie, więc mniej pracowałam. Ale polskie wybrzeże udało się zaliczyć. Tradycyjnie Trójmiasto, Hel, Jastrzębia Góra, Władysławowo i znowu Malbork. Potem miał być urlop i kilka długich dni w górach. Skończyło się w Łodzi. I projekt Kanon po raz kolejny. Całkiem sympatyczne dni, choć okupione moim złym samopoczuciem.

Wrzesień.

Wrzesień był cudowny, bo znowu w mojej drugiej ojczyźnie, czyli w Italii. Tym razem oprócz Rzymu i Wenecji była jeszcze Florencja, Piza, San Gimignano, Siena i Bolonia, a także kilka dni wypoczynku w Lacjum. Im więcej jestem we Włoszech, tym bardziej uwielbiam ten kraj.

Październik.

Październik to przeprowadzka do Poznania i na nowo oswajanie się z tym miastem. A także Monachium, Węgry, czyli Eger, Budapeszt, Szentendre i Zakole Dunaju, a także Warszawa, Ciechocinek i Praga. Później Auschwitz i Częstochowa.

Listopad.

Zmieniłam studia, poświęcając się już zupełnie turystyce. Podróżowałam niedużo znowuż przytłoczona chorobą. Ale byłam w Auschwitz i Częstochowie raz jeszcze, skończyłam bardzo inspirujący kurs w Zielonej Górze, a także przeszłam Góry Lisie i Góry Kamienne. Przemiły czas. W listopadzie zaczęła się też era jarmarków bożonarodzeniowych - ten listopadowy w Berlinie był chyba najzimniejszy na jakim byłam w tym roku.

Grudzień.

Grudzień też był szalony. Ale dużo w nim było pozytywnej magii. Berlin razy kilka, Tropikalna Wyspa, Gniezno i Fabryka Bombek, Oćwieka, Młodzikowo, a także Drezno i Wiedeń, o których już pisałam na blogu. Sylwestra spędzam w Holandii.

Nie mam na co narzekać. Podróżniczo to był wspaniały rok. Rok, w którym dużo się nauczyłam. Poznałam wspaniałych ludzi. A także odnowiłam znajomości z tymi, z którymi kontakt kiedyś się urwał. Przekonałam się, kto naprawdę jest moim przyjacielem i komu naprawdę na mnie zależy. Nie zawsze było łatwo, ale każde doświadczenie nas przecież czegoś uczy. A w życiu bardzo ważny jest drugi człowiek. Oby jak najwięcej mieć w swoim otoczeniu takich, którzy inspirują i dodają skrzydeł.

Kolejny rok zapowiada się jeszcze lepiej :)

Szczęśliwego Nowego Roku!

wtorek, 23 grudnia 2014

Świątecznie w Wiedniu

     Sobota 20 grudnia. W przededniu Świąt Bożego Narodzenia. Co niektórzy uziemieni w domu na lepieniu uszek i praniu firan. Inni w gorączkowym poszukiwaniu prezentów "na mieście". A ja po kolejnej nocy spędzonej w pozycji "pozwijana jak cocker spaniel" na autokarowym fotelu. Dzień rozpoczęłam od zeznań na policji. Bo zaginiony pijany turysta. Ale spacer pięknie przystrojonymi świątecznymi uliczkami Wiednia z kubkiem najlepszego na świecie grzańca w ręku rekompensuje wszystkie trudy mojej pracy :)





      Jakkolwiek tym razem nie miałam okazji pozwiedzać jednej z moich ulubionych europejskich stolic w towarzystwie jednej z najlepszych przewodniczek, jakie znam (bo obowiązki służbowe), to gdy już spełniłam swoją powinność, odbiłam sobie wszelkie stresy dając się zupełnie pochłonąć atmosferze austriackiej stolicy.

     Faktycznie - wiedeńskie jarmarki mają w sobie najwięcej uroku, z tych, które dane mi było w tym roku zobaczyć.






   
     Na jarmarku jak zwykle - bombki, ozdoby, wszechobecne pierniki, mnóstwo światełek. Na ulicach Wiednia - próby chóru, świąteczne piosenki i kolędy. Co prawda śniegu brak, ale zdecydowanie czuć unoszącą się nad miastem magię Świąt.








     Najważniejszym punktem każdego jarmarku jest jednak jedzenie. Kiełbaski, kapusta, golonka, kasztany, wino...





     Jadalne kasztany, które kojarzą nam się może bardziej z pewnym paryskim placem lub Włochami są na jarmarkach wszędzie. Są smaczne i niedrogie. Zawsze zachęcam turystów, by ich spróbowali.

     Gdy spacerowałam sobie po Wiedniu, moją uwagę na dłużej przykuł pewien fascynujący i nietypowy koncert. Facet grał na butelkach po różnych trunkach. Kolędy, ale również pewne "przeboje" muzyki klasycznej. Wiele osób zatrzymywało się, żeby go posłuchać. Nie ma to jak lokalny folklor :)





     Mam chęć wrócić do Wiednia na dłużej. Przejść go wzdłuż i wszerz, zaglądając przy tym do wszystkich muzeów, kościołów i pałaców. Muszę wpisać tę wycieczkę na listę moich noworocznych postanowień.

A Wasze postanowienia?

Wesołych Świąt wszystkim :)


środa, 17 grudnia 2014

Jarmark Bożonarodzeniowy - Drezno

     Nasi sąsiedzi zza zachodniej granicy zwykli bardzo uroczyście obchodzić okres adwentu. Już w pierwszą niedzielę tego wyjątkowego czasu w większości niemieckich domów pojawiają się adwentowe wieńce z czterema świecami, które są rozpalane po kolei wraz z następującymi po sobie niedzielami Adwentu. Dzieci otrzymują słodkie i sympatyczne kalendarze adwentowe z dwudziestoma czterema okienkami, z których każde kryje jakąś słodką niespodziankę dla malucha i umila mu oczekiwanie na Boże Narodzenie. Na ulicach natomiast pojawiają się różnego rodzaju dekoracje, światełka, choinki, bombeczki, Mikołaje, renifery... Wszystko to na specjalnych targach poustawianych na większych placach miast pod nazwą Jarmarków Bożonarodzeniowych.


     Swoją notkę chciałabym poświęcić jednemu z najstarszych jarmarków w historii - temu na Starym Rynku Drezna, gdzie miałam okazję być w miniony weekend.
     Czym są jarmarki? Na pewno miejscem spotkań. Turystów i mieszkańców miast. Zaczynają się wraz z adwentem i przez cały czas trwania przeżywają naprawdę zdumiewające oblężenie. Ponadto miejscem, gdzie możemy posłuchać świątecznych piosenek, zjeść niemieckiego wursta (kiełbaska, jedna z narodowych potraw - taki niemiecki fast - food - niedrogie to, a całkiem smaczne, warto spróbować! Podawane najczęściej z grilla zapakowane w bułkę niczym hot dog. Najbardziej popularne to Bratwurst, Weisswurst i Currywurst.), napić się przepysznego grzanego wina (Gluhwein - nie wiem, jak Niemcy to robią ani co do niego dodają, ale naprawdę jest dobre. A muszę przyznać, że na co dzień nie jestem specjalną fanką wina.), a także kupić różnego rodzaju ozdoby choinkowe i pamiątki mniej lub bardziej związane ze Świętami Bożego Narodzenia.





     Ważną tradycją niemieckiego Adwentu są pierniki. Tradycja spożywania tych ciastek w miesiącu Bożego Narodzenia narodziła się w Norymberdze, ale szybko swoim zasięgiem objęła cały kraj. Będąc na Jarmarku po prostu trzeba nabyć to korzenne ciacho - pięknie ozdobione. Mówi się, że spożywanie pierników w Niemczech w innym czasie niż Adwent jest traktowane jako swoiste dziwactwo. To ciasto świąteczne, i już.





     Ciekawostką odnośnie wina - oprócz tego, że jest wyjątkowo dobre i fajnie rozgrzewa - jest to, że sprzedawane jest w specjalnych świątecznych kubeczkach - za które jest pobierana kaucja. Jeśli marzy nam się taka pamiątka z kraju sąsiadów - kubeczek zatrzymujemy. Jeśli nie, oddajemy naczynie a kaucja jest nam zwracana. Oczywiście, w dzisiejszych czasach w wielu miejscach grzańce podawane są w zwykłych plastikach, które po prostu się wyrzuca, ale wielu sprzedawców trzyma się jednak kubeczkowej tradycji. Skądinąd, bardzo sympatycznej.




   
     Na jarmarkach znajdziemy mnóstwo ozdób choinkowych i innych, którymi możemy ozdobić nasze mieszkania, żeby umilić sobie grudzień. Nie jest to dziwne, bowiem zwyczaj strojenia choinki (podobnie jak sam zwyczaj przynoszenia drzewka do domu) pochodzi właśnie z Niemiec. Iglaste drzewko symbolizowało wieczne życie. Natomiast ozdoby na nim (początkowo "czym chata bogata" - jabłka, orzechy, kasztany, etc) oznaczały różne aspekty, których nie powinno nam w życiu zabraknąć. Jak powstała pierwsza bombka? Z biedy. Jak wiadomo potrzeba matką wynalazków. Pewien niemiecki rzemieślnik nie mógł pozwolić sobie na udekorowanie drzewka owocami (bo ledwo miał co do garnka włożyć i nie mógł pokusić się o taki zbytek) i na drodze różnych rozmyślań wydmuchał w swojej hucie pierwszą szklaną bombkę. Ten zwyczaj chętnie przyjęliśmy na całym świecie. A kto z nas pamięta, że to było niecałe 200 lat temu i że właśnie w kraju naszych zachodnich sąsiadów?






     Dorośli kupują, jedzą, piją, a dzieci na jarmarkach mają karuzele, mechaniczne (czasem żywe) szopki, różne przedstawienia, koncerty, zabawki, a także - wszechobecnego Św. Mikołaja.










     Jarmarki są różne i znajdują się właściwie na terenie całego miasta. Te w Dreźnie są bardzo urokliwe. Nie dziwne zresztą - w dostojnym otoczeniu perły północnego baroku, lub też północnej Florencji jak zwykło się nazywać miasto - stolicę Saksonii. Ale o zabytkach i walorach Drezna może innym razem ;-)






     Tak czy inaczej - wizyta na jarmarku, oprócz tego, że na pewno wodząca na pokuszenie (zarówno odchudzających się jak i oszczędzających), doskonale wprowadza w klimat nadchodzących Świąt. O ile oczywiście jesteśmy cierpliwi i nie straszne nam tłumy turystów i mieszkańców jakich jarmarki przyciągają. W końcu każdy chce poczuć magię Świąt :)



     A kto zgadnie, gdzie będę w nadchodzący weekend? Tam rzekomo są jedne z najpiękniejszych jarmarków. Kocham moją pracę :)


Najtrudniejszy pierwszy krok.

     Zaczynam. Po raz kolejny. Od nowa. Ostatnio potrzebuję zmian, motywacji, życiowego kopniaka. Dlatego też już od pewnego czasu nosiłam się z myślą, żeby i bloga zacząć od nowa. Zatem zainspirowana rozmaitymi podróżniczymi blogami, których jestem stałą czytelniczką, a także rozmową z koleżanką - blogerką (jakkolwiek w tematyce d.i.y), stwierdziłam, że nadeszła odpowiednia pora na kolejny początek. Innym przyczynkiem ku nowemu adresowi są wszechobecne zmiany w moim życiu i potrzeba kreacji i eksterioryzacji. W końcu od kiedy pamiętam nie tylko marzę o podróżach, ale również piszę od kiedy tylko umiem trzymać długopis w ręce.
     Będzie głównie o podróży. Temu się zupełnie od pewnego czasu poświęcam i jestem z tego powodu przeszczęśliwa. Dzięki pracy podróżuję dużo i często. Również w czasie wolnym chętnie pakuję plecak i jadę zwiedzać bliższy lub dalszy świat. Także mój rozwój naukowy ostatnio zadedykowałam turystyce i rekreacji w czasie wolnym. Jest to pewna surrealistyczna odmiana dla mnie po sześciu latach studiów filologicznych. Nagle mówią do mnie po polsku na obu kierunkach studiów i to jeszcze w dodatku o rzeczach, które mnie interesują i inspirują. Lepiej trafić nie mogłam.
     Będę kontynuować projekty turystyczne założone w trakcie prowadzenia poprzedniego bloga. Czyli dalej zdobywam Koronę Gór Polskich, nadal jeżdżę po naszym pięknym kraju wg Kanonu Krajoznawczego PTTK. Ale coraz wyraźniej rysuje się kolejny projekt, tym razem na większą skalę - moje marzenie - Camino de Santiago. Bilety zarezerwowane. W październiku 2015 ruszam na Drogę Życia. Czyli, jak dobrze pójdzie spędzę na Camino swoje kolejne urodziny. Myślę, że pod każdym względem będzie to dla mnie duże wyzwanie i wakacje życia. Teraz trwają spokojne przygotowania. Zdrowotne, kondycyjne, informacyjne, finansowe. Na pewno wrażeniami będę się dzielić systematycznie :)
      Ponadto, dzięki wymarzonej pracy, w której wiążę swoje umiejętności i pasje, widzę i przeżywam całe mnóstwo fascynujących rzeczy. I tym się chętnie z moimi czytelnikami podzielę.
     Mówią, że ten pierwszy krok jest najtrudniejszy. Ale już jest za mną :) Pozdrawiam ciepło.